Lucy Wakefield jest wykształconą i młodą kobietą, którą wielu mogłoby uznać także za porządną, gdyby nie fakt, że dwadzieścia lat temu, w środku dnia, porwała małą dziewczynkę z wózka na zakupy. Wychowywała ją jak swoje dziecko, ukrywając prawdę przed światem. Ale kłamstwa mają krótkie nogi i w końcu ktoś odkrywa, jak jest naprawdę.
„Jesteś moja” to powieść wielotorowa – Helen Klein Ross postanowiła pokazać z kilku perspektyw kwestię porwania dziecka. Jest więc przedstawienie perspektywy porywaczki, porwanego dziecka, rodziców porwanego dziecka, ale i osób postronnych – czyli opiekunki porwanej dziewczynki, jej przyszywanej ciotki czy prawdziwego rodzeństwa porwanego maleństwa. Punkty widzenia się krzyżują, każdy ma inne spojrzenie na sprawę, reakcje są emocjonalne, bo w końcu prawda dotyczy kogoś bardzo bliskiego, sprawa jest więc osobista.
Jednak przy ilości materiału i problematyki, jaką wybrała sobie Helen Klein Ross, można było otrzymać coś lepszego. Autorka niby postanowiła rozpatrzeć problem z różnych perspektyw, ale niektóre punkty widzenia są zrobione jakby po łebkach, zbyt pobieżnie ukazane. Największa uwaga poświęcona jest Lucy, w pewnym momencie także Mii – porwanej dziewczynki – ale ostateczne rozwiązanie jej wątki jest jakby mało zachwycające i satysfakcjonujące. Choć powieść nie ma głównego bohatera – historia jest na to zanadto rozbita – autorka traktuje Lucy, jakby ona nią była, przez co reszta zamieszanych w opowieść nieco cierpi pod względem portretu psychologicznego.
Bo o ile wątek Lucy jest rozpisany w całości – czytelnik zna zarówno jej motywacje, gdy porywa dziecko, a potem próbuje samą siebie przekonać, że przecież nic takiego złego nie robi, następnie doskonale wie, co porywaczka czuje wychowując Mię, wreszcie zaś jest świadkiem jej przeżyć po odkryciu prawdy przez innych. Innymi słowy – czytelnik otrzymuje pełen portret psychologiczny Lucy, może jej współczuć, może ją potępiać, ale w każdym razie rozumie jej motywy. Inaczej jest w przypadku innych bohaterów – Mii towarzyszy się, gdy odkrywa prawdę, ale cały wątek z jej radzeniem sobie z tą prawdą jest pokazany jakby po łebkach, odhaczając kolejne etapy radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Wątek prawdziwej matki otrzymuje początek i koniec, środek szybko streszczony – co biorąc pod uwagę przemianę, jaką przechodzi, było średnio rozsądne.
Ciekawie za to Helen Klein Ross podeszła do kwestii macierzyństwa. W pewnym momencie prawdziwa matka pyta Mię, czy jej porywaczka była dobrą matką. Wiadomo, że jest rozdarta, nie wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekuje – czy takiej, że tamta była okropna, więc jej dziecko przez to cierpiało? Czy może, że była dobra – ale jak wtedy miałaby do tej odpowiedzi podejść? Że w sumie dobrze, że to się stało, bo lepiej ją wychowała, niż ta by mogła? Czy może, że ona sama jest złą matką? Autorka jedynie tworzy pytania, jednak nie daje żadnych jasnych odpowiedzi.
„Jesteś moja” nie wywołuje żadnych emocji. Początek jest świetny, cały wątek z zaprzeczeniem dobrze został rozpisany, cóż z tego jednak skoro później gdzieś to zostało zaprzepaszczone po drodze? Jedynie z czego można się cieszyć, to sposób w jaki Helen Klein Ross poruszyła tematykę macierzyństwa, stawiając pytanie, czy porywaczka może być dobrą matką i na ile można ją winić za jej czyny.
Marta Kraszewska