To miał być zwięzły raport przygotowany na zlecenie Funduszu Ludnościowego ONZ. Takie aporty, nawet jeśli zawierają osobiste tragedie ludzkie, są jedynie bezdusznym przekazem nieszczęść, statystyką wzbogaconą przykładami. I jeśli urzędnik ONZ chciał wybrać odpowiedniego autora takiego dokumentu, to dokonał najgorszego z możliwych wyborów. Nie powinien w tę miesięczną podróż wysyłać Martina Caparrosa, tylko chłodnego analityka o mentalności księgowego. Tylko wtedy nie powstałby swoisty dziennik podróży, którego lektura zmusza do zadumy nad kondycja świata….
Zacznijmy od przytoczenia oczywistości. Martin Caparros potrafi pisać w sposób wywołujący kaca moralnego. Jego
Głód sprawił przed dwoma laty, że przez dwa tygodnie każdy kęs mięsa stawał mi w gardle. Wyczulony na krzywdę ludzką potrafi nie tylko wczuć się w położenie swoich rozmówców, ale i wiernie, bez komentarzy przekazać ich słowa. Tajemnica Caparrosa tkwi w tym, co jest tak rzadkie w dzisiejszych czasach. Potrafi bowiem nie tylko obserwować i wyciągać z tych obserwacji wnioski, ale i słuchać.
Miesięczna podróż. Jeden sweter, sześć par skarpet, sześć T-shirtów, dwie pary spodni, belizna, laptop, aparat fotograficzny, kosmetyki i książka. Bagaż iście spartański, pozwala jednak skrócić czas niezbędny na opuszczenia lotniska. Jednocześnie zmniejsza dystans z rozmówcami, co ułatwia im otwarcie się w czasie rozmowy. Bowiem rozmówców Caparrosa trudno nazwać ludźmi sukcesu. Już pierwsza rozmowa wskazuje, że podróż ta nie będzie łatwa, ani lektura do przyjemnych należeć nie będzie. Mołdawianka sprzedana przez męża handlarzom żywym towarem relacjonuje swoją historię w sposób beznamiętny, jakby chciała, choćby przed sobą, udawać, że ta bolesna przeszłość już jej nie dotyczy, wiedząc jednocześnie, iż starania te są pozorne. Kobieta już wie, że przed przeszłością nie sposób uciec, dosięgnie ją w każdym miejscu na ziemi. I chyba właśnie ta Natalia zrozumiała starą prawdę, według której na tym drugim brzegu rzeki trawa zawsze wydaje się bardziej soczysta. Ale chyba nie jej historia najbardziej wstrząśnie czytelnikiem. Tak, Edna z Zambii, wdowa, zarażona przez zmarłego męża wirusem HIV, która marzy tylko o tym, by żyć tak długo, aż jej dzieci staną się samodzielne. Ona nie ma żadnych złudzeń, marzeń, ani planów.
Historie tych dwóch kobiet sprawiają, że zaczynamy się cieszyć, zaczynamy doceniać miejsce urodzenia, fakt, że mieszkamy sobie wygodnie w Europie, że należymy do tego niewielkiego odsetka ludzi na świecie, którzy mogą o sobie powiedzieć, iż mają szczęście tylko z powodu urodzenia.