Jestem chyba jedynym z piszących o książkach w naszym kraju, który debiut literacki Joanny Bartoń przeczytał po lekturze jej drugiej książki.
Drzazgi jako książka o radzeniu sobie z życiowa traumą, zrobiły na mnie spore wrażenie, a z opinii, jakie wyrażało wiele osób wiem, że czytelnicy, którzy zachwycali się debiutem naszej Autorki, niekoniecznie pozytywnie przyjęli same Drzazgi. Przyznam, że te opinie mnie zaskoczyły. O ile bowiem Drzazgi są książką o radzeniu sobie z traumą, o tyle Do niewidzenia jest receptą na to, jak tę traumę z siebie wyrzucić. Wróćmy jednak do samej książki. Pisałem wcześniej, że nasza bohaterka, po emocjonującym dniu wychodzi ze swą przyjaciółką do jednego z wrocławskich lokali. Tam dziewczyny poznają dwóch nietuzinkowych mężczyzn, po czym, jak zwykle przy alkoholu i innych używkach, dochodzi do małego spięcia. Nasza bohaterka ląduje w mieszkaniu jednego z nich. Jej towarzysz, Profesor, jest mizoginistycznym kolekcjonerem erotycznych doświadczeń, które skrzętnie notuje w swoim „spisie cudzołożnic”. Para spędza ze sobą dobę, w czasie której nie dochodzi jednak do niczego zdrożnego, z wyjątkiem bardziej śmiałych pieszczot. Dwadzieścia cztery godziny wystarczą jednak na to, by wyspowiadać się przed drugą osobą z własnej przeszłości. zarówno nasza dzieweczka, jak i Profesor, skwapliwie korzystają z tej okazji, jednak to właśnie w prawdziwość słów Profesora uwierzysz czytelniku, z rezerwą przyjmując słowa dziewczyny. Z tej dwójki nie udaje jedynie mężczyzna. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystko, co powiedziała nasza bohaterka jest kłamstwem. Z pewnością nie są szczere intencje, ma się wrażenie, że kryje się w nich chęć wzięcia pomsty na całym męskim rodzaju. Bowiem nikt poza kobietami, nie potrafi tak cudownie kłamać, bowiem w momencie wypowiadania kłamstw wierzą w to, co mówią i będą wierzyć w to nawet wówczas, gdy ktoś im to kłamstwo udowodni.