Odmęt szaleństwa, dławiące emocje. Któż z nas nie był nigdy na skraju upadku? Któż nie uważał, że jego życie się załamało? Każdy z nas przeżywa własne tragedie po cichu, a otoczenie dowiaduje się zazwyczaj o tym zbyt późno. Właściwie podobnie było z Sylvią Plath, która miesiąc po ukazaniu się tej książki popełniła samobójstwo.
Ponowna lektura tej książki była dla mnie niczym powrót do lat młodości. Przyznam, że kiedy czytałem ją po raz pierwszy uważałem się za tak bardzo nieszczęśliwego, że proza ta nie wywołała żadnego wrażenia. Tak jest jednak, że do pewnych książek trzeba dojrzeć, odrzucając własne doświadczenia i przekonanie o tym, że koszula jest zawsze bliższa ciału. Wróćmy jednak do książki. Autobiograficzna opowieść o nastolatce, która przybywa do Nowego Jorku, by tam, pod pretekstem stażu w pewnym miesięczniku, zaznać życia pełnego zakrapianych alkoholem imprez. Dziewczyna jednak zdaje sobie sprawę ze swojej inności, niedopasowania do reszty ludzi i półświadomie odsuwa się od świata i nawet nie stara się nawet tłumić chorobliwej zazdrości o swego chłopaka. Reszcie następuje obłęd, oraz świadoma z nim walka. Przyczyną tego obłędu było niedostosowanie osoby żyjącej pod szklanym kloszem, chronionej przez złem całego świata. Gdy taka ochrona się kończy, następuje poszukiwanie zamiennika klosza, a gdy ten nie został znaleziony, dochodzi do tragedii.
Z jednej strony mamy więc opowieść o niedopasowaniu i szaleństwie, z drugiej książkę prawdziwie feministyczną, w której mężczyźni pojawiają się tylko wtedy, kiedy jest to konieczne, niczym zło, którego nie sposób pominąć w opowieści. Ale przede wszystkim to książka o uświadomionej sobie klęsce, klęsce życiowej, uświadomionej sobie w momencie wejścia w to życie. Ta klęska prowadzi wprost do depresji, braku poczucia kontroli nad własnym życiem i braku możliwości kierowania nim. Ludzie mający depresję są toksyczni wobec otoczenia. Przerzucają lęki i fobie na innym, wyimaginują sobie powody do zazdrości, czyniąc równie okrutne, co bezsensowne sceny swoim partnerom i towarzyszom życiowym. Ich toksyczność działa jak kotwica, ciągną za sobą w otchłań wszystkich, których kochają. Bowiem depresja to choroba nie tylko samego chorego, ale i jego otoczenia.