Reklama.
Janusz Rudnicki określany jest mianem naczelnego rebelianta polskiej prozy. Czy miano to jest słuszne, powinien określić indywidualnie każdy z nas. Z całą pewnością należy do tych ludzi, z którego sądami należy się liczyć. Rudnicki wytknie bowiem infantylizm języka, brak sensu w sformułowaniach czy ukryte moralizatorstwo Autora. Nie przepuści innych grzeszków towarzyszących pisaniu książki. Bezwzględnie obśmieje, używając często rubasznego języka, który na pewno spodoba się nastolatkom. I tu chyba odnajdujemy sekret Rudnickiego. Dla nastolatka Autor jest bowiem zgredzikiem, który chce się przypodobać gimbazie. A zgredzik może się przecież mylić. Co właściwie ktoś taki będzie wiedział o tym, co spodoba się młodzieży? A może na złość Rudnickiemu chwyćmy obśmiewaną przez niego książkę i sprawdźmy, czy ma on rację? Wyróbmy sobie zdanie, choćby po to, by udowodnić sobie samemu, że nie ma on racji?
Jakiekolwiek by jednak były motywacje Rudnickiego, przyznać musimy, że znowu udowodnił, iż jest miejsce u nas na złośliwy humor, na ostrą krytykę słów, czynów czy obrazów. Chodzi tu bowiem o efekt, o zwrócenie uwagi na samą książkę, film czy wydarzenie artystyczne. Nic bowiem tak bardzo nie zabija sztuki, jak milczenie o niej. Pochwalne peany też nie dają pozytywnego skutku. Krytyka, nawet ta niesprawiedliwa i wygłaszana w atmosferze skandalu, wydaje się najbardziej odpowiednią formą, by zwrócić na coś uwagę przytłoczonego ogromem książek czytelnika.
Jeśli taki był cel Rudnickiego, to spełnił on swoje zadanie.