1969, Hawkins. Trwa wojna w Wietnamie, w Waszyngtonie odbywają się kolejne studenckie protesty, tymczasem w Indianie dzieje się niewiele. Terry, studentka na jednym z małych college’ów w stanie Indiana, chciałaby zrobić coś więcej, w jakiś sposób odcisnąć piętno na świecie. Dlatego gdy dowiaduje się o rządowym, tajnym eksperymencie, który odbywa się niedaleko, zgłasza się do niego, nie przeczuwając jak szybko przyjdzie jej tego żałować.
Cały program osnuty jest wielką niewiadomą. Testy, które są na niej wykonywane wahają się między takimi, które wyglądają na bezsensowne i na te, które są niepokojące. W miarę rozwoju eksperymentu ona i współuczestnicy programu otrzymują coraz więcej dowodów na to, że to, co się dzieje za murami laboratorium, jest niebezpieczne, a zamiary nie są tak dobre, jak mogłoby się wydawać.
„Mroczne umysły” to prequel do serialu „Stranger Things”. Przedstawia historię matki Nastki, początków laboratorium i eksperymentów. Ma tym samym dopowiedzieć wątki, które zostały poruszone w drugim sezonie i w pewien sposób wyjaśnić, co się stało, że mama dziewczyny oszalała, a córka trafiła pod kuratelę doktora Brennera.
Sam pomysł nie jest zły – budowanie całego uniwersum ze świata „Stranger Things” jest dobrym zamysłem, jest też na tyle bogaty, że z pewnością pozwala na opowiedzenie wielu ciekawych historii niekoniecznie mocno powiązanych z głównymi wątkami serialu. Problemem jest jednakowoż wykonanie.
Fabuła bowiem idealnie sprawdziłaby się na jeden, góra dwa odcinki serialu, ewentualnie na poboczny wątek idący równolegle z głównym, jednak niekoniecznie nadaje się na pełnoprawną powieść. Na nowelkę? Może. Na 350-stronicową książkę? Nie. Taka długość przy tak, a nie inaczej rozbudowanej fabule, sprawia, że całość jest monotonna. Momentami jest żywsza, momentami wciąga bez reszty czytelnika (poszukiwania biura czy nocne eksperymenty), jednak są to tylko momenty.
Nie da się ukryć – „Mroczne umysły” powstały na fali popularności serialu. Wykorzystują już raz stworzony przez kogoś świat i dopowiadają historię, której część widzowie poznali, a co uważniejsi – dopowiedzieli. Jednocześnie, można mieć słuszne wrażenie, że jeżeli już pisać prequel, to można było lepiej tę szansę wykorzystać. Jasne, miło wiedzieć, że właśnie tak Nastka trafiła do tego ośrodka, fan może poczuć się pewniej, znając dokładniej losy jej matki, ale jednak w tym wszystkim kryje się dużo ciekawsza historia. Skąd się wziął doktor? Jak Ósemka znalazła się tam? Same eksperymenty na dzieciach i te pozostałe numery – co z nimi?
Można domyślić się, że pewnie te dużo ważniejsze wątki zostaną kiedyś poruszone w serialu – może nawet w nadchodzącym sezonie, wszak dotychczasowe materiały nie wnoszą za wiele – i stąd Gwenda Bond zajęła się taką, a nie inną historią. Jednak gdy zarówno fabuła, jak i nieuchronne porównania do dużo lepszego serialu, obnażają braki w powieści, to pozostaje tylko rozłożyć z pewnym smutkiem ręce na tę zmarnowaną szansę.
Sam pomysł na rozbudowywanie świata „Stranger Things” nie jest zły – potrzebne są tylko ciekawsze historie, lepsi autorzy, większa pomysłowość ze strony pisarzy. Bo choć fani z pewnością sięgną po pierwszą książkę, to bez lepszych historii nie zostaną na długo.
Marta Kraszewska