Ten świat był, lecz został unicestwiony. Nienawiść i pogarda, wmawianie win ludzi, którzy nie tyko inaczej wyglądają, czy modlą się, którzy są identyfikowalni, a przez to nadają się na wrogów, zrobiły swoje. Ale świat ten istniał, o czym przypominają nam właśnie takie książki, jak niezmiernie osobiste wspomnienie Grigorija Kanowicza.
Grigorij Kanowicz jest jednym z ostatnich żyjących pisarzy, którzy ten świat jeszcze pamiętają, a to zobowiązuje do przekazania pamięci, zachowanie jej dla potomnych. I waśnie chyba on, jak nikt inny, nadaje się do jej przekazania. Pisarz, publicysta, eseista, poeta i tłumacz, ważna osobowość litewskiej kultury, miał nie tylko talent, ale i odwagę, by wspomnieć ludzi, którzy stracili swe życie w ponarskich dołach czy w swoich domach, od kul, ciosów siekier, czy z głodu. Wszak ci ludzie, jeszcze przed wielką, ogólnoświatową gehenną, sprzedawali pieczywo, szyli ubrania, czy łatali buty. To oni żartowali w chwilach szczęścia i płakali, kiedy następowały ciężkie chwile, to oni modlili się w synagogach, pracowali w pocie czoła i stanowili zapamiętaną codzienność dzieciństwa. Świadomość, że odrobina szczęścia, tak cennego w tych trudnych czasach, dzieliła tylko wspominającego te czasy od podzielenia losu wszystkich, którzy stracili życie tylko z powodu swego pochodzenia, na pewno nie ułatwiała tego zadania.
Ballada o miasteczku jest więc opowieścią o podkowieńskim Janowie, miasteczku, w którym zgodnie żyli obok siebie Litwini i Żydzi, dwie społeczności, które codziennie stykały się ze sobą, żyjąc zgodnie, choć często obok siebie. Bieda, codzienne troski i radości były wspólne dla tych dwóch grup, które tak naprawdę różniły się od siebie sposobem modlitwy i terminem obchodzenia świąt. To też opowieść o dziewczynie, która pokochała młodego krawca, a ten, nie widząc poza nią świata, postanowił zapewnić jej życie może pozbawione wielkiego bogactwa, ale wypełnione miłością i szacunkiem. Hołd złożony rodzicom Autora, ale i całej rodzinie, łącznie i z tą czarną owcą, która uwierzyła, że wielki brat ze wschodu zbuduje społeczeństwo pozbawione rasizmu, przesądów, społeczeństwo równe i sprawiedliwe. To też opowieść o bohaterstwie zwykłego człowieka, który zrobił być może niewiele, ale to niewiele wymagało wielkiej odwagi i pomysłowości. Uratował swą rodzinę.
Opowieść Kanowicza kończy moment, w którym rodzina Autora zdołała uciec przed nadciągającą niemiecką armią. Nie wiemy jeszcze czy rodzina ta jest bezpieczna, nie wiemy też, że dalsze wojenne lata przeżyją oni w Kazachstanie, prowadząc codzienne zmagania z losem. Nie wiemy jeszcze co zobaczą po powrocie do rodzinnego Janowa. Możemy jednak przypuszczać, że widok zamordowanego miasta był na tyle przejmujący, że resztę swego litewskiego życia Autor spędzi w Wilnie. Wiemy jednak co się stało w litewskich miastach i wioskach z mieszkającymi tam Żydami, więc ta opowieść może być zbiorowym dla nich kadiszem, płaczem nad zamordowanymi.