Powiadają, że na cmentarzy Łyczakowskim leży pochowana dłoń Jimiego Hendrixa. Miejsce pochówku corocznie odwiedzają hippisi, którzy swym życiem kontestowali jeszcze Związek Radziecki. I jak przed laty, hippisi obserwowani są , z nieukrywaną sympatią , przez emerytowanego oficera KGB.
Lwów, początek jesieni 2011 roku. Ulice Lwowa przemieszczają ludzie cierpiący na samotność, a nad miastem unosi się zapach morza, ludzie zaś atakowani są przez mewy. Szybko okazuje się, że ptaki atakują w miejscach, gdzie wcześniej przebywał menel – marynarz, szukający we Lwowie wielkiej miłości i tęskniący za Odessą. Tylko wyekspediowanie matrosa do Odessy może uratować mieszkańców wspaniałego miasta. Wcześniej jednak należy odnaleźć naszego marynarza, pzekonać go do drogi powrotnej, oraz, jak się okazuje, umyć. I właśnie przed tym zadaniem, niezależnie od siebie, stanęli podstarzały hippis, w towarzystwie emerytowanego kapitana KGB, oraz domorosły lekarz ze swym sąsiadem, wspaniały fryzjerem o polskich korzeniach. A całą tę historię wymyślił ni mniej ni więcej, tylko szef ukraińskiego PEN Clubu, Andriej Kurkov.
Ta absurdalna fabuła szybko zdradza głównego bohatera książki To oczywiście Lwów, może nie taki, jaki znamy z filmów o Szczepciu i Tońciu, ale dalej jest to to samo wielokulturowe i wieloetniczne miasto, gdzie mieszkali i Polacy, i Rosjanie, czy Ukraińcy, miasto z mieszkańcami niemieckimi, czeskimi czy żydowskimi, choć o nich jakoś Kurkov zapomniał, a być może nie byli mu do całej akcji potrzebni. To tylko w tym mieście może narodzić się taka miłość jaką zapalali Taras czy Jerzy, to tylko tu można odnaleźć w cudowny sposób zaginiony klucz od mieszkania lub dawno nadaną przesyłkę pocztową. To miasto jest prawdziwe i to nie tylko dzięki uroczym kawiarniom, czy restauracjom serwującym świetnego karpia, ale też dzięki wybojom, ratującym wielu cierpiących na nerki. To miasto prosi nas tylko o to, byśmy pozwolili mu rozwijać się własnym tempem, a ono uraczy nas swoim klimatem.