
REKLAMA
Po wybuchu pożaru w domu Kornelii Pliszki wszyscy są przekonani, że ta nie żyje. Wprawdzie podpalenie skutecznie doprowadza do schwytania stalkera gnębiącego kobietę, ale to jedyne rozwiązanie, do jakiego doszli policjanci. Pozostałe wnioski, które wyciągają podczas śledztwa, znowu wskazują na winę Kornelii. Rozpoczyna się zatem walka Gerarda, by oczyścić imię ukochanej.
Światełko w tunelu to druga część Polowania na Pliszkę. Choć opisywana jest jako powieść kryminalno-obyczajowa, to ma jeszcze mniej wspólnego z kryminałem niż tom poprzedni. Od biedy można nazwać Światełko… powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym, lecz i to określenie wydaje się przesadą.
Problem tkwi w tym, że Światłeko w tunelu średnio się czyta nawet jako powieść. Lektura tej książki wywołuje uczucie deja vu czytania kiepsko napisanego opowiadania fanowskiego. A zatem bez korekty redakcyjnej, która ramowo jakoś by ten cały twór poskładała.
To wrażenie spowodowane jest tym, że fabuła ograniczona jest do tak naprawdę może z 50 stron. Cała część druga Światełka… poświęcona jest czymś co można nazwać niesamowitymi przygodami Kornelii. Jest to nadmiernie rozciągnięty fragment, który całkowicie zaburza i tak strasznie powolne tempo powieści, a dodatkowo nie wpływa na resztę fabuły. To jedynie wyjaśnienie, co się działo z jedną bohaterką - element, który można byłoby skrócić do jednego akapitu.
Problemem są także sami bohaterowie. Absurdalne jest zachowanie obojga bohaterów (o reszcie postaci nie wspominając), którym bliżej do nastoletnich wybuchów niż doświadczonych przez życie 30-latków. Nieprawdopodobność ich zachowań spowodowana jest także długością ich znajomości - Gerard i Kornelia znają się może z dwa tygodnie (sumując wszystkie okazje, w czasie których rozmawiali ze sobą), są razem z trzy dni, tymczasem zachowują się, jakby byli w poważnym związku. To jeszcze można byłoby uznać za miłość od pierwszego wrażenia, gdyby nie to, że cała ich relacja sprowadza się do dziecinnych wyrzutów, braku zaufania, pochopnego wyciągania wniosków i braku komunikacji. Trudno im kibicować, gdy każda ich wspólna rozmowa kończa się dramatem i trzaskaniem drzwiami.
Polowanie na Pliszkę niepotrzebnie rozciągnięto do dwóch tomów. Nic w tomie drugim nie uzasadnia rozpisania całej tej przygody do objętości książki, cała ta mini fabuła mogła stanowić dramatyczny akt trzeci (lub czwarty) i finałowy tomu pierwszego Jak kamień w wodę. Powtarzające się rozmowy, które dotyczą tego samego, niepotrzebne wątki poboczne, które zostały rozbudowane do rozmiarów wątku głównego, a także trzy finały (z czego dwa zostały oznaczone jako osobne epilogi, a trzeci pojawia się 30 stron wcześniej), to wszystko zapychacze mające za zadanie wypełnić czymś kartki papieru. I zanudzić odbiorców na śmierć.
Wydaje się, że problem powstania takiego tworu, jak Polowanie na Pliszkę usilnie reklamowanego jako kryminał, wynika z pozycji, jaką ma autorka. Hanna Greń postrzegana jest jako autorka kryminałów, wydawana jest w wydawnictwie, które skupione jest na wydawaniu powieści kryminalnych, dlatego też nic dziwnego, że oczekuje się od niej pisania w tym gatunku. Tymczasem, kolejne jej książki coraz bardziej skupiające się na warstwie obyczajowej sugerują, że Greń chciałaby pisać coś innego. Coś lżejszego, poświęconego miłości, która musi pokonać przeciwności losu. Może można byłoby jej na to pozwolić. Może jej romanse okazałyby się lepszymi książkami, szczególnie, że nie musiałyby być wtłaczane w ramy typowego kryminału.
Światełko w tunelu jest lekturą zarezerwowaną chyba jedynie dla największych wielbicieli wszelkiej twórczości Hanny Greń. Resztę może ona rozczarować - ani to kryminał, ani powieść.
Marta Kraszewska
Marta Kraszewska
