Zdania te, kończące książkę, spowodowały, iż poczułem dla jej Autora głęboki szacunek. Żeby zrozumieć dlaczego, należy sobie uświadomić sposób w jaki niepodległa Litwa potraktowała, zaraz po odzyskaniu w 1990 roku, Litwinów mieszkających poza granicami kraju. Naturalnym jest, że ludzie, którym odmówiono obywatelstwa tylko dlatego, że los rzucił gdzieś daleko, mogli się czuć oszukani, zdradzeni czy pokrzywdzeni. Gdyby Józef Markuza był współczesnym prawicowcem, zapewne psioczyłby na własny kraj, krzyczał, że został zdradzony o świcie i wyzywał rządzących krajem od łotrów, sprzedawczyków i postkomunistów. Jednakże Markuza był prawdziwym patriotą, nie takim, który przy każdej okazji powtarza słowa "ojczyzna i patriotyzm" z taką samą łatwością, jakby mówił "jajecznica na kiełbasie". Markuza to człowiek, dla którego te słowa są zbyt ważne, by szafować nimi przy byle okazji.
Młodość Józefa Markuzy przypadała na trudne lata. Litwa wreszcie odzyskała niepodległość i rozpoczęła budowę własnej państwowości. Przed młodym państwem piętrzyły się trudności. Brak armii, niedostatek elit mogących kierować państwem, trudna do obrony granica i mniejszości narodowe, które nie były przyjazne litewskiej państwowości. Pierwszy cios, który spotkał młodą Litwę zaważył na jej polityce zagranicznej całego dwudziestolecia międzywojennego. Złe stosunki z Polską, zaborczość państwa sowieckiego i problemy z mniejszością niemiecką nie ułatwiały rozwoju kraju. Te lata zostały przerwane najpierw radziecką, potem niemiecką okupacją. Ta druga została przez Litwinów przyjęta z radością. Zniknęło zagrożenie wywózką, zmalał strach przed utratą życia. Druga okupacja niosła złudną nadzieję na odbudowę własnej państwowości. Te nadzieje podzielała rodzina Markuzy. Opisując te lata Autor unika opisu kontrowersyjnych wydarzeń. Gdyby ktokolwiek chciał się czegoś dowiedzieć o sytuacji po wkroczeniu wojsk niemieckich, nie znalazłby wzmianki o Ponarach, nie słyszałby o masowych mordach na Żydach, a nawet rekwizycji żywności nie uznałby za szczególnie drastyczne.
Dramat Markuzy rozpoczął się, kiedy radzieckie wojska docierały do granicy litewskiej. Wtedy to, jak wielu Litwinów, Markuza opuścił dom rodzinny i uciekał na zachód. Los sprawił, że Autor wraz z kilkuletnią córką zamieszkał po wojnie w Polsce. Swoisty chichot losu. Markuza bowiem nie miał zbyt wiele szczęścia w kontaktach z Polakami, toteż zdania o nich nie miał zbyt dobrego . Smaczku dodaje fakt, że ktoś taki jak Markuza, szwagier szaulisa, urzędnik, którego można by posądzić o kolaborację z Niemcami znalazł w komunistycznej Polsce schronienie. I ta Polska nie wydała Markuzy sowietom. Jakoś nie pasuje to do teorii do bezwzględnym zwasalizowaniu naszego kraju przez Stalina.
Relację Józefa Markuzy uzupełniają wspomnienia jego córki, Biruty. Sama książka napisana jest w sposób gawędziarski. Czytelnik ma wrażenie, że słucha opowieści starszego pana o latach jego trudnej młodości, o radościach i smutkach dnia codziennego, o drobnych przypadkach rządzących ludzkim życiem. I nawet jeśli nie będzie czuł do Autora większej sympatii, to z całą pewnością nabierze jej, gdy przeczyta najbardziej czułe, najbardziej delikatne słowa, które o swojej ojczyźnie mógł powiedzieć ktoś, kto został przez nią skrzywdzony.