Mija właśnie drugi rok od dnia, w którym chory z nienawiści do wszystkich, którzy wyglądają inaczej, inaczej myślą i inaczej wyobrażają sobie przyszłość Europy, Andres Breivik zamordował kilkudziesięciu młodych ludzi. Zbrodnia Breivika miała charakter polityczny. Zakładał on, że mordując ludzi, którzy mieli być przyszłością norweskiej lewicy, zmieni nie tylko swój kraj, ale i całą Europę. Breivik poniósł klęskę. Nie wpędził Norwegii w paranoję strachu i nawoływań do zaostrzenia kodeksu karnego, nie obudził demonów brutalnych rozgrywek politycznych. Norwegia udowodniła dojrzałość nie tylko swoich elit rządzących, ale i społeczeństwa.
Od dnia masakry Adrian Pracoń nie przestawał zadawać sobie pytania, dlaczegóż to akurat jego oszczędził bezwzględny zabójca. Wystarczyło przecież wystrzelić jeszcze raz, by młody chłopak stał się kolejną ofiarą z wyspy Utoya. Doprawdy, trudno wyobrazić sobie brzemię, jakie od tego dnia nosił Pracoń. Spisanie relacji z tych dni miało być swoistą terapią psychologiczną, okazją do zrzucenia z siebie całego balastu. Tymczasem książka Adriana Praconia stała się czymś więcej, stała się dowodem na to, że dojrzałe społeczeństwo, społeczeństwo ludzi wolnych, odporne jest na zakusy populistów.
Życie Adriana Praconia nie było usłane różami. Pochodzący z rozbitej rodziny emigrantów chłopak od dzieciństwa borykał się z biedą i niedostatkiem. Młodzieńczy bunt, konieczność zadbania o samego siebie, praca, a potem kontynuacja przerwanej nauki ukształtowały w pełni tego chłopaka. Jego akces do Partii Pracy, był logiczną konsekwencją dotychczasowego życia. W krótkim czasie Pracoń stał się jednym z wybijających się członków partyjnej młodzieżówki. Sielankę tę przerwał 22 lipca 2011 roku. Jak ten dzień wyglądał wiemy wszyscy z doniesień medialnych. Pracoń przypomina nam o wydarzeniach tego tragicznego dnia z iście reporterskim zacięciem. Autor stara się zdystansować do tego dnia, stąd chłodna relacja, będąca terapią na traumatyczne przeżycia. W swej książce Pracoń daleki jest od nienawiści, czy pytań o inspirację zbrodni. Nie widać dążenia do obarczenia kogokolwiek za nią winą. Postawa ta zmusza do zastanowienia nad różnicą w podejściu do zbrodni. Oto polskie elity polityczne starały się podpowiadać Norwegom, co powinny uczynić z Breivikiem, w jakich warunkach winien być przetrzymywany, wreszcie kto jest winny zbrodni. Wszyscy słyszeliśmy jak polscy politycy oceniali klęskę polityki multi kulti, jak obarczali winą za zbrodnię przybyszów z innych kultur, którzy sprowokowali swoją obecnością w Europie Andresa Breivika. Słyszeliśmy też oburzenie dziennikarzy nad wysokością maksymalnej kary, jaką norweski sąd mógł wymierzyć Breivikowi i warunkami, w jakich przetrzymywany był więzień. Norwedzy nie mieli takich dylematów. Premier Norwegii zapowiedział, że Norwegia się nie zmieni. Nikt z opozycji nie wzywał do zmiany kodeksu karnego, nikt też nie planował zbudowania dla Breivika specjalnego gułagu. Norwedzy dowiedli tym samym, że są nowoczesnym społeczeństwem, którego nie zmieni żaden zbrodniarz.