Rok 1979, Chamberlain w stanie Main. Miasto, które dzięki powieści Kinga zyskało złą sławę i do którego nigdy nie chciałabym się udać, pamiętając o rzezi, której dokonała Carrie.
Nastoletnia Carrie to dziewczyna, której chyba nie lubi nikt w szkole. Wyszydzana, wyśmiewana na każdym kroku z powodu staromodnego ubioru, matki - fanatyczki religijnej i wyglądu, obdarzona jest niezwykłą i śmiercionośną mocą. Z trudem znosi kolejne docinki i żarty, miarka się jednak przelewa, gdy zostaje upokorzona na szkolnym balu. Owładnięta żądzą zemsty wykorzystując swoje nadprzyrodzone zdolności, urządza w Chamberlain istną rzeź..
O wydarzeniach w Chamberlain dowiadujemy się po latach dzięki różnym wspomnieniom ludzi, którzy przeżyli tamtą noc, policyjnych raportów, opracowań naukowców i osób, które znały Carrie osobiście. Wszystkie te elementy dają nam obraz zaszczutej przez społeczeństwo dziewczyny i ten obraz ginie w notatkach, ukazując nastolatkę jako nienormalną wariatkę i morderczynię.
„Carrie” to debiut Kinga i jest to debiut udany. Ta książka jest inna niż „Doktor Sen” – od której zaczynałam swoją przygodę z Kingiem, ale to nie znaczy, że gorsza. Dla mnie przerażające były już zapowiedzi przyszłych wydarzeń. Makabryczna była matka, dla której kolor czerwony czy to na ubraniach, czy na obrazach znaczy jedno – diabelski symbol, a sama myśl o balu maturalnym to wręcz wyrażenie chęci wycieczki do piekła. To matka jest potworem, nie córka – ofiara psychicznej i fizycznej przemocy.
„Carrie” wciąga czytelnika na tyle, że nie może się on oderwać od lektury, a kiedy już to uczyni, jego myśli krążą wokół Chamberlain. I to jest chyba najlepszą rekomendacją dla czytelnika.