Czytanie książek o zagładzie ma w sobie coś z masochizmu. Ich lektura za każdym razem przygnębia i przeraża, czytamy je jednak bo mają w sobie magnes świadectwa tamtych czasów.
Szczęście w trudnych czasach. Tak można opisać życie Leona Leysona, chłopca z Listy Schindlera. W jego życiu traumatyczne przeżycia mieszały się ze szczęśliwymi przypadkami, dzięki którym Autor przetrwał okropieństwa II wojny światowej.
Książka, którą mamy okazję czytać jest spisaną, wiele lat po wojnie, relacją Leysona. Osobiście nie jestem entuzjastą relacji spisywanych wiele lat po opisywanych wydarzeniach. W naszej naturze bowiem jest głęboko zakodowana tendencja do idealizowania naszej przeszłości. Ludzie dobrzy, którzy stanęli na naszej drodze tkwią w naszej pamięci jako postacie idealne, postacie bez skazy, ludzie zaś źli, jako wcielone diabły. Opisywanie przeszłości w kategoriach bieli i czerni jest więc zrozumiałe, choć nieco ją zafałszowujące. I właśnie w ten sposób Leon Leyson opisał Oskara Schindlera.
Postać Schindlera znana nam jest z filmu Stevena Spielberga. Był to tzw. dobry Niemiec, czyli człowiek, który uniknął całkowitego przesiąknięcia ideologią nazistowską. Nie wiadomo co kazało Schindlerowi porzucić swój misterny plan wzbogacenia się na wojnie i skierowało go na drogę, której końcem było uratowanie tysiąca ludzi. Historia rozlicza jednak Schindlera ze skutków nie zaś z motywacji. I tak rozlicza Schindlera Autor. W swojej relacji Leyson idealizuje Schindlera. Jest to z jednej strony zrozumiałe, wszak Autor nie znał szczegółów jego działalności, a zawdzięczał mu wiele. Dla Leysona Schindler był tym, dzięki któremu przeżyła cała jego rodzina. Opisuje więc niemieckiego fabrykanta, korzystającego z przymusowej pracy żydowskich robotników tak, jak go widział jako kilkuletni chłopiec. Z drugiej jednak strony ten wyidealizowany Schindler jest irytujący. Instynktownie bowiem nie wierzymy w istnienie postaci bez skazy na charakterze. Postacie pomnikowe istnieją tylko w legendach. Musimy jednak pamiętać, że książka ta przeznaczona została dla czytelnika amerykańskiego. Wielokrotnie już miałem okazję czytać takie książki i zawsze musiałem pamiętać o tym, kim byli docelowi ich odbiorcy. Amerykanin bowiem uwielbia historie rodem z Hollywood. Tam bohater bez skazy walczy z czarnym charakterem, a po zwycięstwie otrzymuje zasłużoną nagrodę. Tak właśnie jest w historii Leysona.
Pora więc odpowiedzieć na podstawowe pytanie- czy warto, przy wszystkich wadach tej książki, rozpocząć jej lekturę? Na to pytanie należy odpowiedzieć twierdząco. Wymaga tego choćby nasza pamięć o tamtych czasach i elementarny szacunek dla ofiar oraz tych ludzi, którzy dostrzegli w nich zwykłych ludzi. Takich, którzy zasłużyli na życie.