Młody kuracjusz przyjeżdża do małego sanatorium w okolicy Rymanowa Zdroju. Ma tu podreperować zdrowie i zastanowić się nad dalszym życiem. A jest nad czym. Praca go nie satysfakcjonuje, życie osobiste leży w gruzach, powodzenie materialne też jest dalekie od doskonałości. Jedyna jego radość z życia to lektura i mocne espresso.
Rymanów Zdrój to zaczarowane miejsce. Wiem to z doświadczenia i domyślać się mogę tego jak czuł się tam nasz bohater. W Rymanowie czuć jeszcze tę wielokulturowość, którą zniszczyły nam totalitaryzmy. Czar tego miejsca powoduje, że na chwilę zapominamy o tym gdzie jesteśmy i kim jesteśmy. I to właśnie musiał czuć Robert, nasz młody kuracjusz.
Na drodze Roberta stają dwie kobiety. Pierwsza z nich to malarka Iwona, nieokiełznana kobieta, z gatunku tych, które zdobyć trudno, trudno przy sobie utrzymać, a które działają na wyobraźnię każdego mężczyzny. Druga to Małgosia, lekarka uzdrowiskowa, zupełne przeciwieństwo Iwony. Oczywiście nasz bohater zachowuje się jak przysłowiowy osiołek przed dwoma żłobami wypełnionymi smacznym jedzeniem. Noc, którą spędził z Iwoną uskrzydliła go. Czy na długo? Iwona okazuje się złudzeniem, a każdy, kogo Robert pyta o piękną kuracjuszkę, podejrzewa naszego bohatera o nadużywanie alkoholu. Każdy z wyjątkiem kilku mężczyzn, którym dane było spotkać boską diablicę Lilith. Niestety, epicko opisana podróż, w którą wraz nimi wyrusza, a której celem miało być odnalezienie w nowym Jeruzalem Lilith też jest tylko wytworem bujnej wyobraźni. Robertowi pozostaje tylko Małgosia…
Radek Rak napisał książkę niezwykłą. Pomieszanie rzeczywistości z majakami i wyobrażeniami daje efekt piorunujący. Czytelnikowi wydaje się, że sam tkwi w jakimś szaleństwie, którego przyczyn nie jest w stanie dociec. Brakuje tylko jaśminowej herbaty, smaku ciasta kajmakowego, łagodnego spojrzenia Małgosi i tego czarownego zapachu drzew. Bo drzewa tak pachną tylko w Rymanowie.