Niemal całą ludzkość zabija zmutowany wirus grypy.
Objawy podobne jak przy anginie, zapaleniu płuc czy grypie: dreszcze, ból głowy, ogólne osłabienie, utrata apetytu, kłopoty z oddychaniem. Choroba „atakuje szybko albo powoli, ale to nie ma znaczenia”*, i tak doprowadza do rychłej śmierci.
Brzmi znajomo?
Rozprzestrzenianie się wirusa opisanego przez Stephena Kinga w jego ponad 1100-stronicowej powieści „Bastion” zaskakująco przypomina obecną pandemię, choć zakaźność fikcyjnej supergrypy, zwanej w książce Kapitanem Tripsem, jest o wiele bardziej zabójcza. Infekcja dopada aż 99,4% osób, które miały z nią styczność i to niemal natychmiast. Nie ma ozdrowieńców, wszyscy zakażeni umierają w męczarniach, dusząc się i plując krwią. Wirus w wyniku ludzkiego błędu „wymknął się” z amerykańskiej bazy wojskowej, w której pracowano nad bronią biologiczną i teraz doprowadza do końca świata. Prawie końca.
Przeżywa ułamek populacji, ludzie najzwyklejsi pod słońcem, żadnych geniuszy. Epidemia nie oszczędza wybitnych jednostek, po to by mogły stworzyć nowy wspaniały świat od zera. Zaraza pozostawia przy życiu kompletnie przypadkowe osoby, którym choroba zabrała rodziny, bliskich, przyjaciół, sąsiadów, a nawet ukochane zwierzęta (wraz z ludźmi umierają także psy)… Pozostają sami na cmentarzysku świata. Wszędzie pełno jest rozkładających się zwłok porażonych chorobą Amerykanów. Ulice, tunele, autostrady zawalone są samochodami, w których gniją ciała całych rodzin. To samo ma miejsce w domach, szkołach, szpitalach, koszarach… W powietrzu unosi się fetor, którego nadchodzące lato (akcja książki startuje na początku czerwca) nie jest w stanie zatuszować.
SZATAN UPOMINA SIĘ O SWOICH WYZNAWÓW
Ocalała część ludzkości osiedla się w dwóch odległych od siebie miejscach. Ci, którym bliskie jest dobro, szlachetność, miłość, którzy w świecie przed zarazą reprezentowali te cnoty, podążają do Boulder w stanie Colorado wiedzeni przez sny i wizje dobrotliwej Matki Abagail. Natomiast ludzie, którym nieobca jest przemoc, złość, nienawiść i szeroko pojęta zbrodnia, zmierzają do Las Vegas, na Zachód USA, przyprowadzeni tam również przez sny, w których pojawia się nikt inny tylko sam Szatan pod postacią pozornie zwykłego, acz charyzmatycznego, mężczyzny, Randalla Flagga.
O 400 STRON ZA DUŻO
Zatrzymajmy się na chwilę z opisem fikcyjnej historii. Wciąż nie wyjawiłam Wam dlaczego wracam do powieści Kinga – ale chwileczkę, najpierw trochę faktów. King rozpoczął pracę nad „Bastionem” w 1975 roku, książka ukazała się w 1978, jednakże skończył ją dopiero w 1988! Dlaczego? Otóż za pierwszym razem wydawca, gdy dostał ważący 6 kilogramów maszynopis, złapał się za głowę – ponad 1000 stron tekstu? Szaleństwo! Kto to kupi?! Kto to będzie czytał?! I bach! Redaktor ciachnął 400 stron książki, mimo iż Stephen miał ugruntowaną pozycję w świecie literatury popularnej i był już świeżo po sukcesach „Carrie”, „Miasteczka Salem” i „Lśnienia”. Miał na koncie jedną znakomitą ekranizację („Carrie” Briana De Palmy), a do pozostałych dwóch powieści sprzedał prawa filmowe. I nagle wyskoczył wydawcy z czymś, czego z pewnością tak łatwo nie przełknęliby czytelnicy, przynajmniej w ocenie specjalistów. Jakże się redaktor wydawnictwa Doubleday mylił, prawda? Jak wspomniałam w 1988 roku King zakończył ostatecznie prace nad tekstem i w wersji bez skrótów „Bastion” ukazał się dwa lata później, dodam – w zupełnie innym wydawnictwie. W Polsce dopiero w 2000 roku wydało powieść wydawnictwo Zysk i S-ka.
PROROCTWO CZY ZNAK CZASU?
Jeśli wnikniemy głębiej w historię powstania książki, okaże się, że King wcale nie był wybitnym prorokiem, nie przewidział dzisiejszej sytuacji. Po prostu każda epoka ma swoje lęki i swoje „zarazy”, każde pokolenie. Mistrz Horroru uchwycił niespokojnego ducha lat 70-tych i pokazał go w formie zabójczego wirusa. I tu odpowiadam na powód powstania mojego tekstu – bardziej prorocza okazała się decyzja ekranizacji tej historii w 2020 roku, a właściwie jej premiery. Początkowo serial na podstawie „Bastionu, pod tym samym tytułem (oryginalnie „The Stand”), telewizja CBS zaplanowała na wczesną wiosnę 2020. Z uwagi na pandemię premierę przeniesiono na 17 grudnia tego samego roku.
TRZEBA (PRAWIE) WSZYSTKICH ZABIĆ DLA DOBRA LUDZKOŚCI
Wracając do Stephena i okoliczności powstania jego powieści. King akurat pracował nad inną książką, której w ogóle nie skończył (na temat historii Patty Hearst), gdy przeczytał w gazecie o wycieku substancji bojowej z bazy wojskowej w Utah. W efekcie ludzkiego błędu padło stado owiec, gdyby jednak wiatr powiał w inną stronę, ofiarami byliby mieszkańcy Salt Lake City. W tym czasie pisarz mieszkał w Boulder w stanie Colorado i to miejsce wybrał na akcję swojej nowej monumentalnej powieści. Nagle wyobraził sobie, że nie ma Zimnej Wojny, nie ma zanieczyszczenia środowiska, bo… nie ma ludzi! Pisał jak opętany, ucieszony faktem, że w końcu pozbył się ludzkości. Nie, nie dlatego, że jej nienawidził! Na świecie działo się wówczas delikatnie mówiąc źle. Wyścig zbrojeń po obu stronach Żelaznej Kurtyny, pierwszy w historii kryzys paliwowy, upadek Nixona (pierwszy prezydent w dziejach USA, który sam zrezygnował z funkcji), smutny dla Amerykanów koniec wojny w Wietnamie, inflacja… Same problemy. I King znalazł ich rozwiązanie – przeciął gordyjski węzeł! Zlikwidował ludzkość, a przynajmniej bardzo znaczną jej część, by choć parę błędów naprawić. „Tak jest ludziska, „Bastion” dał mi szansę wymazania z powierzchni ziemi całego rodzaju ludzkiego – i sprawiło mi to ogromną frajdę!”**W trakcie pisania okazało się, że pozbycie się ludzi nie jest takie proste i nie przynosi jednoznacznych odpowiedzi na fundamentalne pytania o przyszłość człowieczeństwa. Ludzie pozostaną ludźmi, słabymi moralnie, podatnymi na emocje i pokusy, pragnienie zemsty, czy wywyższenie… Puszka Pandory otworzyła się ponownie. Na szczęście nie dla wszystkich bohaterów, nie dla tych, którzy stanowili Bastion symbolizujący najlepsze wartości: przyjaźń, odwagę, miłość, bezinteresowny intelekt.
CZY GLOBALNA TRAUMA MOŻNE NAS ZMIENIĆ… NA LEPSZE?
Muszę Wam przy okazji przypomnieć, albo uświadomić, że Mistrz Horroru ledwie kilka lat wcześniej pisał „Carrie” przy bojlerze w przyczepie campingowej, gdzie mieszkał wraz ze świeżo poślubioną żoną i roczną córeczką. Utrzymywał rodzinę z pracy w pralni (1,6$ za godzinę). Prawa do wydania „Carrie” w miękkiej oprawie sprzedał za 400 000 dolarów i wówczas nastąpił zwrot akcji w jego życiu.
Z takim bagażem doświadczeń życiowych oraz znakomitą obserwacją zjawisk społecznych przystąpił do pisania „Bastionu”. Owszem, jest w tej książce wiele prawdy o czasach końca lat 70-tych. Jest w niej również odbicie nas żyjących w XXI wieku. Jesteśmy tak samo dobrzy, albo zakłamani, tak samo potrzebujemy miłości bądź uwielbienia, przyjaźnimy się i oszukujemy. Całe spektrum ludzkich cech nie zginie wraz z ofiarami epidemii, dopóki zostanie choć jeden człowiek przy życiu.
„- Czy uważasz… czy uważasz, że ludzie mogą wyciągnąć wnioski z tej lekcji? Że zdołają się czegoś nauczyć? (…)
- Nie wiem – odparła po chwili. (…) Nie wiem”.
Zacytowałam dialog, który kończy powieść, nie zdradzę, by nie spoilerować, którzy bohaterowie go wygłaszają. Te same słowa padają również na koniec mini-serialu telewizyjnej stacji ABC, pierwszej ekranizacji „Bastionu” z 1994 roku.
PIERWSZY FILMOWY BASTION
4-odcinkowy serial w reżyserii Micka Garrisa i ze scenariuszem samego Stephena Kinga całkiem nieźle przyjęto w swoim czasie. Ekranizacja została wyróżniona nagrodą Emmy za charakteryzację oraz czterema innymi do niej nominacjami. Mimo upływu lat, nieudolnych efektów specjalnych i nachalnej stylistyki lat 90-tych, serial dobrze się ogląda. Jest dość wierny literackiemu pierwowzorowi, choć niektóre z postaci są według mnie spłaszczone psychologicznie. Sam King świetnie się bawił na planie jako aktor! Zagrał rolę Teddy’ego Weizaka, postać, której nadał nowe znaczenie w filmie w porównaniu z książką, a przede wszystkim wydłużył jej życie. Sam reżyser był już Kingowi dobrze znany z realizacji serialu telewizyjnego na podstawie „Lśnienia” (nie oglądajcie!). Stephen nie zaaprobował wersji Stanleya Kubricka z Jackiem Nicholsonem w roli głównej – do dnia dzisiejszego nie znosi tej ekranizacji. Podjął się pracy nad nowym filmem na bazie własnego scenariusza. Garris zresztą wyreżyserował dla telewizji kilka innych historii Kinga, w tym moją ukochaną – „Worek kości”.
BASTION – DRUGIE PODEJŚCIE
Patrząc na obsadę serialu stacji CBS z 2020 roku pierwsze co rzuca się w oczy to zmiany płci (mężczyźni stają się kobietami) i zmiany koloru skóry bohaterów (zamiast białych Amerykanów pojawiają się Afroamerykanie i osoby pochodzenia azjatyckiego). Zapewne narzucone producentom nowymi wymogami parytetów… Jak dla mnie zbyt drastyczne są wspomniane zmiany, mogą mieć ogromny wpływ na postrzeganie historii poszczególnych postaci. Mimo pewnych uprzedzeń, które już sobie wdrukowałam, serial obejrzę. To jest ten czas, byśmy sobie przypomnieli, jak trudno nas zmienić i że mimo to zawsze warto próbować. Szczególnie w obliczu tak zwanych spraw ostatecznych.
LAST, BUT NOT LEAST
Ciągle sobie zadaję pytanie, czy dzisiejszy „Bastion” byłby taki sam, jakim stworzył go w swojej powieści Stephen King. Czy wciąż polegamy na wierze, nadziei i miłości: wierze w dobro, nadziei na lepsze i miłości ponad wszystko. Zdaje się, że bieżące wydarzenia i nasze reakcje przynoszą odpowiedź na to pytanie. I nie jest ona krzepiąca.
Cytaty:
*„Bastion” w tłumaczeniu Roberta Lipskiego, Warszawa 2009
**”Danse Macabre” w tłumaczeniu Pauliny Braiter i Pawła Ziemkiewicza, Warszawa 2009