Stefa Wilczyńska przez lata współpracowała z Januszem Korczakiem w Domu Sierot. Razem z nim i 200 dziećmi w sierpniu 1942 roku poszła na śmierć. Ich przejście przez Umschlagplatz w Warszawie (miejsce, gdzie zbierano i skąd wywożony Żydów do obozu zagłady) widziała Irena Sendlerowa. Prze całą II Wojnę Światową uratowała 2500 Żydów, codziennie narażając życie. Zofia Lewenstam, pseudonim Hanka, była szeregowcem-łączniczką II Oddziału Komendy Główne Armii Krajowej. Miała 24 lata, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Walczyła na Starówce. Po powstaniu została wzięta do niewoli, była więźniarką niemieckich obozów m.in. w Pruszkowie i Ravensbrück.
Tytuł jednej z książek na temat tamtego czasu mówi, że wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Ale miliony kobiet musiały się w tej wojnie odnaleźć. Jako te, które same musiały zająć się opieka nad innymi. Jako sanitariuszki, żołnierki, członkinie ruchów oporu. Jako dzieci, skazane na wojenną zawieruchę. Takich kobiet były miliony.
Dziwnie wyglądają dziś podręczniki historii bez kobiet. Mamy rok 2017 i nadal udajemy, że połowa społeczeństwa nie istnieje, że nie ma wpływu na naszą historię i teraźniejszość. W nowej podstawie programowej jest mowa o 60 ważnych dla naszych dziejów Polakach i zaledwie o dwóch Polkach. Czy tak jest naprawdę, że mężczyźni są 30 razy ważniejsi?
Nie można kogoś wymazać gumką z historii jakimś „dekretem”, zmianą podstawy programowej, obojętnością. Dlatego dziś, w rocznicę wybuchu najokrutniejszej z wojen, zachęcam nas do tego, by pamiętać o naszych bohaterkach tamtych czasów. O kobietach, które stały się naszą inspiracją, które są dla nas ważne. Tych, które wywarły wpływ na nasze życie. Niemal każdy i każda z nas ma kogoś takiego wśród swojej rodziny i bliskich.
Kształtujmy naszą przyszłość w oparciu o historię – tę prawdziwą, niezakłamaną.