Oszuści Łukaszenki- pod takim tytułem w dzisiejszej Gazecie Wyborczej Andrzej Poczobut opisuje atmosferę sprzyjającą systemowemu dopingowi farmakologicznemu u naszego wschodniego sąsiada.
Robert Korzeniowski - Polski lekkoatleta, chodziarz, wielokrotny mistrz olimpijski, świata i Europy, uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich sportowców w historii
Od razu przypomniały mi się dwie historia, które usłyszałem kiedy sam byłem jeszcze zawodnikiem. Pierwsza sięga jeszcze początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy zamieszkałem w podparyskim Colombes w sąsiedztwie pary sportowych gwiazd rodem ze Wspólnoty Niepodległych Państw, bo pod taką flagą występowali na igrzyskach w Barcelonie, Natalii Lisovskiej, rekordzistki świata w pchnięciu kulą i jej męża Jurija Siedycha, który podobnie jak ona był klasą dla siebie w rzucie młotem.
Uprzedzano mnie wtedy, bym nigdy nie parkował samochodu w pobliżu terenu rzutów Jurija, bo młot sowieckiego mistrza był realnym zagrożeniem da wszystkich, którzy nie doceniali potęgi jego ponad 80 metrowych treningowych rzutów. Trening odbywał się, w demokratycznej dostępności dla kogokolwiek, kto chciał zajrzeć na stadion olimpijski, który był areną paryskich igrzysk z 1924. Natalia wtedy oczekiwała dziecka, przyglądała się mężowi w pracy, i uczyła się nowych warunków życia z dala od strefy komfortu jaką miała zapewnioną z ZSRR. Ani ona ani Jurij, po wyjeździe do Francji nie osiągnęli żadnych cennych wyników. Co im przeszkodziło?
Otóż kiedyś Natalia obserwując trenującego męża opowiedziała mi jak trenując w jednym z ośrodków przygotowań sportowej elity, gdzieś w głębi Rosji, usłyszała, że zmierza do nich na kontrolę szwedzka kontrola antydopingowa. Zanim jednak Szwedzi dotarli do radzieckiego odpowiednika naszej Spały, wszyscy sportowcy uciekli z ośrodka treningowego do lasu pozostawiając w nim tylko swoich trenerów i pracowników administracji. Do zmroku, niczym partyzanci lepszej sprawy ukrywali się wśród dzikiej przyrody narzekając na zimno i skromne racje donoszonego im jedzenia. Szwedzi uzyskawszy informację, że w ośrodku odbywa się tylko konferencja metodyczna wyjechali nie zbadawszy żadnego zawodnika o czym formalnie i bez żadnych konsekwencji dla sportowców poinformowali IAAF. Kiedy słuchając tej historii robiłem tylko duże oczy czekając na puentę Lisovskiej, usłyszałem w końcu, że przecież nie można nasyłać ciężko pracującym sportowcom takich kontroli i przeszkadzać w pracy.
Nic dodać nic ująć, ale gdy na początku lat 2000 polscy kontrolerzy upoważnieni przez WADA docierali do Brześcia po dwutygodniowych staraniach o wjazd, by skontrolować białoruskich sportowców, to przypominałem sobie opowieść Natalii o niestosownym przeszkadzaniu w pracy. Zbiegło się to też z czasem, gdy już rosyjski, nie radziecki prezydent Putin wręczał na Kremlu kopie medali dla dopingowiczów przyłapanych na koksie w Salt Lake City (2002). Państwo pochylało się nad ,,pokrzywdzonymi'', których efekty ciężkiej pracy poszły na marne w wyniku międzynarodowego spisku antyrosyjskiego.
Przykłady protekcjonizmu państwowego i społecznego przyzwolenia dla dopingu można by niestety wciąż mnożyć bez odwoływania się do odległych historii.. Dlatego tym bardziej cieszę się, że nasz nowy Wielki Brat, czyli USA zrzucił maskę hipokryty w włączył aparat państwowy w rozwikłanie przypadków Marion Jones, czy Lansa Amstronga. Dopóki jednak szeroko pojęty Wschód z Chinami włącznie nie zmieni doktryny państwowej opieki nad narodowymi bohaterami, dopóty nam siedzącym gdzieś pomiędzy wielkimi potęgami pozostanie tylko idealistyczne wyczekiwanie na zwycięstwo jaśniejszej strony mocy