Ale Tatjana Łysienko wyrwała mnie z przedwczesnego ferowania kolejnego polskiego triumfu wywalczonego z użyciem ciężkich narzędzi w Moskwie. Mówiłem już to przy okazji sukcesu Piotrka Małachowskiego, ale powtórzę raz jeszcze, że przegrywać zawody w takim stylu, to jednak zaszczyt.
Robert Korzeniowski - Polski lekkoatleta, chodziarz, wielokrotny mistrz olimpijski, świata i Europy, uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich sportowców w historii
Jasne, że chciałoby się widzieć naszych jeszcze bardziej citius altius fortius, ale kiedy podobnie jak Anita biją rekordy życiowe i fundują nam wspaniały spektakl, to nie możemy prawa niczego więcej oczekiwać, wciąż licząc na naszych bohaterów w kolejnych zawodach. Łysienko, która już nie tylko Anicie, ale i Kamili Skolimowskiej, nie raz i nie dwa potrafiła pomieszać szyki sprawiła, że Rosja na chwilę, bo do sztafety 4x400 m, znalazła się na czele tabeli meblowego.
Rzuty są bowiem tylko jedną z rosyjskich specjalności, bo gospodarze w końcu pokazują, że są obecni, choć nie bez rozczarowań, jak czwarte miejsce Uhova wzwyż, zarówno w konkurencjach technicznych jak i biegowych. Nie nam się z nimi dziś równać, bo chociaż pewnie w rankingu medalowym pozostaniemy w pierwszej dziesiątce, a punktowym blisko dziesiątego miejsca, to widać jak wiele pola oddaliśmy światu w ostatnim dziesięcioleciu.
Można utyskiwać, że nasza sztafeta Lisowczyków tylko o włos i nie weszła do finału, a Rosjanom ułożono serie kwalifikacyjną, to jednak ci ostatni pokazali wczoraj, że nawet bez wybitnych indywidualności, jak kiedyś Polacy, potrafią stanąć na podium. Jutro ruszają do boju sztafety krótkie, więc im życzę pokazania się w rundzie finałowej, tym bardziej, że nadzieja polskiego sprintu Karol Zalewski, już pokazała jak korespondencyjnie w kwalifikacjach wygrywać z Boltem. Karol odpadł już w bezpośredniej, nierównej walce z Jamajczykiem w półfinale, ale wierzę, że jeszcze niejeden finał z jego udziałem nas w przyszłości czeka.
Marzy mi się bowiem powrót naszej medalodajnej sztafety 4x400 do gry jeszcze przed Rio 2016 i symboliczna sztafeta pokoleń, gdy z karierą sportową i publicznością będą stopniowo żegnali się nasi siłacze (Fajdek oczywiście zostaje!), to do boju ruszą w końcu dojrzali do sukcesu sprinterzy i średniodystansowi biegacze. Dlatego dopiero kolejne mistrzostwa IAAF w Pekinie pozwolą nam przybliżyć się do odpowiedzi quo vadis Polska LA. Wtedy przekonamy się, czy trwale odwróciliśmy trend uniszowienia tego sportu.
Za kilka miesięcy już co prawda halowe mistrzostwa świata w skromnie tu promowanym Sopocie. Tomek Majewski i Adam Kszczot niech dochodzą do pełnego zdrowia i sprawności bojowej, bo sam Marcin Lewandowski czy Karol Zalewski nie udźwigną ciężaru gwiazd-gospodarzy imprezy. Młotem ani dyskiem póki co pod dachem się nie rzuca, chyba że zrobimy konkurs pokazowy na plaży przy Sopockim Molo.
Tak czy inaczej czeka nas ciężka harówka, by poszerzyć wachlarz naszych szans na kolejne imprezy mistrzowskie, nie zapominając o budowaniu społecznej przychylności dla lekkiej atletyki wśród niedzielnych biegaczy. To oni bowiem wyślą swoje dzieci do klubów i szkółek lekkoatletycznych, gdy te tylko w końcu powstaną. Na razie na zebraniu w Moskwie lekkoatleci usłyszeli od pani ministry Muchy, ze ma już pomysł na program powszechnej nauki pływania. Brawo, gratulujemy pomysłu i prosimy o twórczą pracę nad programem poprawnego i medalodajnego biegania.