Suzuki Swift 1.2 Hybrid 5MT
Suzuki Swift 1.2 Hybrid 5MT

Wyrwany w środku nocy pytaniem o największą zmianę jaka we wnętrzach samochodów dokonała się ostatnimi czasy, odparłbym, że wszechobecność ekranów i ich liczba. W zasadzie każdy następny model ma ich więcej lub dotychczasowe są większe. Właśnie, czy każdy? Czy jest jeszcze na rynku model, w którym ktoś kto nie zmieniał samochodu przez ostatnie 10 lat nie poczuje się jakby trafił na plan filmu sci-fi?

REKLAMA
Leżałem i oddawałem się przyjemności opanowanej do perfekcji przez miliony ludzi, czyli wciskaniu kolejnych przycisków na pilocie telewizora, kiedy rozległ się dzwonek przy drzwiach. Brzmiał on jakoś inaczej, jednak nie pozwalał dać się zignorować. Za drzwiami stał wujek. To naprawdę spoko facet o szerokich horyzontach, który nie ma problemu z obsługą smartfona, a po internecie porusza się jakby oprawiał kurczaka (jest kucharzem). Ma otwarty umysł i można z nim konstruktywnie porozmawiać na wszystkie tematy. No prawie wszystkie, bo odnośnie obecnej motoryzacji ma jedno, niezachwiane zdanie: skończyła się wraz upowszechnieniem się downsizingu, wszechobecnych paneli dotykowych i wirtualnych przycisków w samochodach. Teoretycznie od jakiegoś czasu zastanawia się nad zmianą samochodu, bo obecny zaczyna go drażnić częstością wizyt w serwisie. Jak łatwo się domyślić, żaden model mu nie podchodzi i każda próba dyskusji ociera się o kłótnie.
- Jedziemy? – Spytał widząc moją twarz zza otwieranych drzwi.
Zaraz? Gdzie? Po co? Chyba muszę kupić coś na pamięć, bo mój mózg nie może znaleźć informacji o tym zdarzeniu. Skoro jednak przyszedł, musieliśmy być umówieni.
- Pewnie, tylko sam będziesz musiał prowadzić – stwierdziłem biorąc kurtkę i zamykając drzwi. Pamięć zaczęła mi wracać na tyle, że przypomniałem sobie że jedziemy kilkadziesiąt kilometrów za miasto, musząc je wcześniej prawie całe przejechać. Tym bardziej nie prowadzę.
- Faktycznie coś niewyraźnie wyglądasz. Strułeś się, czy masz chorobę filipińską?
- Nazwij to jak chcesz, nie interesuje mnie to. Masz kluczyki, prowadź.
- A co to jest? – zapytał kiedy podeszliśmy do auta.
- Suzuki Swift – odpowiedziałem, specjalnie pomijając Hybrid w nazwie modelu. Nie ma co mu zaciemniać obrazu, tym bardziej, że po prawdzie oznacza ona układ „mild hybrid”, czyli tak zwaną miękką hybrydę, która nie pozwala na poruszanie się tylko z wykorzystaniem silnika elektrycznego.
- Z którego on jest roku? – Ledwo weszliśmy do środka, a tu już kolejne pytanie.
- 2020.
- Wkręcasz mnie. Przecież tutaj jest zwykły hamulec ręczny, manualna – pięciostopniowa – skrzynia biegów, przyciski i pokrętła. Nawet, jak kilkanaście lat temu, elektryczne są tylko przednie szyby, a dodatkowo zegary są analogowe z niewielkim monochromatycznym wyświetlaczem między nimi. Zero udawanych przycisków i dotykowych paneli.
Tak po prawdzie jest jeden ekran dotykowy, ale nie będę póki co wujka wyprowadzał z nostalgicznego nastroju, jakby zobaczył 400 kilogramowego tuńczyka błękitnopłetwego leżącego na jego stole w restauracji.
- Nie wkręcam, jedźmy już.
Wbił wsteczny i... jego wzrok padł na centralny wyświetlacz, który zaczął pokazywać obraz z kamery cofania.
- Zawsze chciałem mieć coś takiego – stwierdził. – A te linie co wyświetla, to do czego?
- Nie przywiązuj się do nich. One po prostu pokazują gdzie się znajdziesz jak nie będziesz skręcał kołami. Patrz się tylko na tą czerwoną, bo jak ją zignorujesz to poczujemy uderzenie.
logo
Suzuki Swift 1.2 Hybrid 5MT

Uczciwie muszę przyznać, że wujek szybko zintegrował się z Suzuki Swiftem Hybrid i sprawnie razem kooperowali w labiryncie miejskich uliczek, zanim udało nam się minąć rogatki miasta. Bez problemu znajdował każdy bieg, w zakręty wchodził pewnie, tak samo z nich wychodząc. Nie szarpał ruszając, jak również i przy zmianie biegów. Po paru kilometrach już na tyle obeznał się z możliwościami 90-ciokonnego silnika, że pozwolił sobie na dynamiczniejszą jazdę. Na tyle pochłonęła go ona, że nie zauważył, albo mi to umknęło, iż praktycznie każdorazowo jak zatrzymywaliśmy się, system start-stop wyłączał silnik i włączał go ponownie po wciśnięciu sprzęgła. On dobrze się bawił, a ja kontemplowałem wmawiając sobie, że dalej siedzę przed telewizorem, aż do momentu pytania:
- Młody, a co to za prostokąty na centralnym wyświetlaczu?
On jest bardziej absorbujący niż mały pies, który równocześnie chce jeść, bawić się, sikać i podgryzać meble lub buty.
- Na górze po lewej masz radio, jakbyś chciał go słuchać, a pod nim dostęp do podłączonego USB. Z prawej strony na górze sparowany telefon, a na dole smartfon i jak go podłączysz, to będziesz mógł skorzystać na przykład z Android Auto.
- Proste, podoba mi się.
Słońce zaszło za chmury i dodatkowo zaczęło padać, co chwilowo umknęło wujkowi, ale nie automatowi, który włączył wycieraczki (nawet zapomniałem – znowu, to już chyba zaczyna robić się czynnik chorobowy – że nie przestawiłem ich do pozycji wyłączonej).
- Nie mogę znaleźć schowka na okulary – to głos wujka wyrwał mnie z zamyślenia. Swoją drogą dobrze, że wujka, a nie jakiś inny bo jedziemy tylko we dwoje i trzeci głos w kabinie mógłby mnie zaniepokoić i kazać – ponownie – zastanowić się nad moją dzisiejszą kondycją.
- Nie znajdziesz, bo go nie ma.
- To co mam zrobić z okularami?
- Załóż je sobie na nogę albo wyrzuć przez okno.
Popatrzył się na mnie jak klient w jego restauracji widząc rachunek, czyli z pewnym niedowierzaniem, ale nie skomentował.
Musiałem zadzwonić, tylko że kurtkę z telefonem wrzuciłem do bagażnika. Co prawda telefon był sparowany ze Swiftem Hybrid, ale Suzuki nie przewidziało możliwości wyszukania kontaktów za pośrednictwem panelu centralnego. Trzeba skorzystać z pomocy wujka i asystenta głosowego. Zresztą mogłem go sam wywołać (przyciskiem na centralnym ekranie), ale niech wujek chociaż przez chwilę poczuje się potrzebny.
- Wujek, nacisnąłbyś przycisk na którym jest twarz krzycząca na ciebie?
Chwile to trwało, ale w końcu znalazł właściwy przycisk przy kierownicy i dalej poszło już z górki. Szybkie komunikaty do asystenta głosowego, krótka rozmowa i... załatwione.
logo
Suzuki Swift 1.2 Hybrid 5MT

Wyjechaliśmy z miasta i zaczęliśmy poruszać się obwodnicą. O ile Swift Hybrid dynamicznie i bez problemu radzi sobie przy prędkościach osiąganych w terenie niezabudowanym, to już przy autostradowych łapie zadyszkę i uwidacznia się u niego niedobór mocy. To czasami jest delikatnie męczące i wymaga planowania zmiany pasa żeby nie narazić się na sznur zniecierpliwionych kierowców podążających za naszym tylnym zderzakiem i oczekujących – tak jak ty – nabrania przez niego właściwej prędkości. Ale moment, mam omamy czy wujek nuci sobie i podśpiewuje? Nie nakręcaj się, tylko spokojnie podejdź do tego nowego zjawiska. Nie mylę się on faktycznie śpiewa, bo odróżniam słowa. Może to wydać się dziwne, bo podróżujemy z maksymalną prędkością autostradową, jednak w kabinie nie słychać w ogóle silnika, a jedynie szum opływającego wiatru i uderzające krople deszczu. Chyba zauważył moją wewnętrzną walkę, bo zwrócił się do mnie:
- Myślałem, że śpisz, bo...
Tak, przy takim natężeniu pytań chyba nawet jakbym miał narkolepsję (chorobę polegającą na nagłych, mimowolnych napadach snu w ciągu dnia) nie udałoby mi się to.
- Tak widzę, - przerwałem mu - że automatycznie przełączyły się światła z dziennych na mijania. Tak ma być, jak zrobi się jaśniej, przełączą się z powrotem na dzienne.
- Zauważyłem, ale ja nie o tym. Powiedz mi ile ten Swift kosztuje?
- 58 590 PLN.
- Ale ja pytałem się o nowy.
- To jest cena nowego i to w dodatku z metalicznym lakierem.
Zamilknął i w takim stanie pozostał do końca podróży. Na szczęście dalej ruszał rękami i nogami, oddychał oraz mrugał oczami, więc ta informacja nie spowodowała u niego nieodwracalnych skutków medycznych.
Dojechaliśmy, a wujek poszedł ogarnąć sprawę z którą przyjechaliśmy. Z braku lepszego zajęcia rozłożyłem bardziej fotel i oddałem się oglądaniu filmu na centralnym ekranie. Nie trwało to jednak długo, bo wrócił tak szybko – chyba, że mi się przysnęło – jakby spieszyło mu się do ponownego prowadzenia Swifta Hybrid. Mamy wracać, a ja postanowiłem usiąść z tyłu. Pomimo że było mi wygodnie, to zbyt długo tam nie posiedziałem, bo wujek co chwilę miał jakieś pytanie i odwracał się do mnie zadając je. Zatem przesiadka do przodu, bezpieczeństwo przede wszystkim.
- Młody, spieszy ci się?
- Nie, luz, co potrzebujesz?
Pytanie zawisło w powietrzu, a ja nie usłyszałem odpowiedzi, zauważyłem jednak że nie będziemy wracać tą samą – najkrótszą – drogą. Spoko, niech się wujek nacieszy jazdą, tym bardziej że nie obciąży ona zbytnio mojej kieszeni, bo Swift Hybrid średnio spala 5,6 l/100 km. I faktycznie się cieszył, co było widać na jego licu, jak również na ilości zadawanych pytań, które przestały płynąć w moją stronę. Praktycznie całą drogę powrotną spędziliśmy w ciszy zakłóconej jedynie umilającymi naszą podróż dźwiękami wydobywającymi się z głośników. Dla mnie sielanka, a z tego co zaobserwowałem dla wujka była to bardziej zabawa, aniżeli odliczanie kilometrów do celu naszej jazdy.
logo
Suzuki Swift 1.2 Hybrid 5MT

Nie założę się, ale jestem przekonany, że wujek zaraz po powrocie do domu, pierwsze co zrobił, to zaczął szukać najbliższego dealera Suzuki. A ja? Wróciłem do przerwanego przez wujka konstruktywnego spędzania czasu.
Dziękuję firmie Japan Motors - Autoryzowanemu Dealerowi Suzuki - z ul. Jasnogórskiej w Krakowie za udostępnienie samochodu do testu oraz Urzędowi Gminy Lanckorona za pomoc przy realizacji sesji zdjęciowej.