Praca przy odbieraniu telefonów w warsztacie samochodowym jest – oczywiście zachowując wszelkie proporcje – jak praca na ostrym dyżurze. Często dzwonią osoby, które napotkały na problem będący, w ich mniemaniu, życiową tragedią, która wymaga natychmiastowego rozwiązania.
- Dzień dobry, serwis samochodowy...
- Nie mogę dostać się do samochodu – usłyszałem po drugiej stronie mocno podenerwowany kobiecy głos. Jedno jest pewne, serce ma zdrowe, bo w innym przypadku, przy takim ciśnieniu, nie dzwoniłaby do serwisu, a po karetkę.
Zapowiada się nieźle. Nie dość, że nie pozwoliła skończyć mi zdania, to jeszcze nie pokusiła się o żadne "dzień dobry". Zachowuję się zatem najbardziej intuicyjnie jak tylko potrafię, czyli milczę, bo przecież nie było żadnego pytania.
- Słyszał pan? Nie mogę otworzyć samochodu... dlaczego pan nic nie mówi?
- Współczuje – tyle powiedziałem i ponownie zamilkłem, bo co innego mogłem.
Tymczasem po drugiej stronie pojawiły się dźwięki, jakby lokomotywa parowa szykowała się do natychmiastowego startu w prędkość naddźwiękową. Zacząłem przygotowywać się na werbalny wybuch agresji, tymczasem usłyszałem.
- Dzwonię z prośbą o pomoc. Mogę na nią liczyć?
Co za zwrot akcji. Miło.
- Oczywiście. Jak dotychczas otwierała pani samochód?
- Podchodziłam do bagażnika, ruszałam nogą, a on się otwierał. Tak samo z drzwiami. Łapałam za klamkę i wsiadałam do samochodu. Teraz nie mogę.
- Może pani wziąć do ręki kluczyk od samochodu?
Kiedy to powiedziałem, po drugiej stronie nastąpiła konsternacja, jakbym spytał się o to czy ma na sobie czarną koronkową bieliznę lub coś równie niestosownego. Taka atmosfera trwała przez chwilę, a następnie usłyszałem „spróbuję” i odgłosy jakby ekipa poszukiwawcza próbowała w piwnicy znaleźć konkretny typ śrubki, który wiadomo że tam powinien się znajdować, jednak nikt nie wiedział na której półce. Pośród wszelkiego rodzaju oznak zniecierpliwienia dało się również słyszeć – wypowiadane pod nosem – przekleństwa. Atakiem szczytowym okazało się wysypanie całej zawartości torebki, po czym usłyszałem „mam” wypowiedziane z wyraźnym uczuciem ulgi.
- Proszę nacisnąć na pilocie przycisk z symbolem otwartej kłódki.
Kolejna chwila wyczekiwania i...
- Nic się nie dzieje – usłyszałem głos w słuchawce.
Cóż, trzeba spróbować innego rozwiązania.
- Ma pani drugi kluczyk?
Chwila zawahania, jakby musiała przetrawić moje pytanie.
- Tak, w domu.
- Może pani po niego podejść?
Kolejne zawahanie, jakby ważyła w myślach opłacalność odbycia drogi do domu i rozpatrywała jakąś alternatywę, której nie byłem w stanie sobie wyobrazić.
- Tak, tylko chwilę to potrwa – odezwała się po chwili.
- Nie ma sprawy, mamy czas – rzekłem, bo co innego miałem zrobić. Opcjonalnie mogłem powiedzieć, żeby zadzwoniła jak wróci z kluczykiem, ale w jej obecnym stanie podenerwowania nie wydawało mi się to właściwą decyzją. To tak jakby chcieć, aby kot aportował, nie skakał po choince, czy też cokolwiek mu kazać, a potem się dziwić, że zamiast do kuwety zaczął załatwiać swoje życiowe potrzeby do twoich butów, przy okazji patrząc się na ciebie z pogardą.
Czekając aż pani dotrze do domu przypomniała mi się pewna historia. Stoję w kolejce na stacji benzynowej, a przede mną kobieta (cóż, tak wyszło, nic nie poradzę), która chce zapłacić za zatankowane przez siebie paliwo. Nadchodzi jej kolej, więc mówi:
- Za paliwo z szóstki.
- Ale z szóstki nikt nie tankował – odzywa się prawie przepraszająco osoba z obsługi.
- No za to BMW – pani w ogóle niezdziwiona odpowiada.
- Przepraszam, ale przy żadnym dystrybutorze nie stoi BMW.
- No za tego białego – i mówiąc to pani pokazała ręką samochód.
- Za Nissana z czwórki?
- Tak, za tego.
I w taki oto sposób udało się dojść do dwustronnego porozumienia. Sam nie wiem dlaczego przypomniała mi się ta historia, bo nadużyciem, nawet mglistym, byłaby próba sparowania tej osoby z kobietą, która właśnie podążała do domu po rezerwowy kluczyk do auta. Bo ona cały czas szła, a ja po raz kolejny słyszałem w słuchawce sygnał połączenia oczekującego. Przestałem już liczyć, który to, ale z pewnością parę osób dotychczas próbowało się dodzwonić.
Widać blisko nie miała, a regularny stukot butów sugerował, że wcześniej nie wybierała się na jogging. Z braku innego zajęcia zacząłem przysłuchiwać się tłu naszego połączenia. Nie mam pojęcia gdzie mieszkała, ale dowiedziałem się ile ma zamków w drzwiach, jak nazywa się jej pies (chyba że koty zaczęły szczekać) i że nie ściągnęła butów po wejściu do mieszkania.
Chyba przełączyła telefon na głośnik, bo zmieniła się jakość połączenia, a ja zacząłem wyraźniej słyszeć różnego rodzaju odgłosy. W tym dosyć wyraźne próby poszukiwania kluczyka. Brzmiało to tak, jakby mąż przyszedł do domu z wymarzonym przez niego elementem wyposażenia, który w ogóle nie podobał się żonie i na próbę umieszczenia go w centralnym miejscu salonu pojawiało się jej krótkie „nie tutaj". Kolejna próba, trochę z boku i znów „nie tutaj”. Następna "nie tutaj", po chwili "nie tutaj". Tak samo brzmiało poszukiwanie przez panią kluczyków. W pewnym momencie tak się wsłuchałem w jej głos, że nawet spanikowałem, że zahipnotyzuje mnie przez telefon. Trzeba było się odciąć, przynajmniej na chwilę.
Nie wiem ile trwały poszukiwania, ale w pewnym momencie rozniosło się donośne „taaak!". Aż się wystraszyłem. Chwila wyczekiwania i usłyszałem, zadowolony z siebie, jej głos w słuchawce.
- Mam je. Co dalej?
- Proszę wrócić do samochodu.
Kiedy pani wyruszyła w drogę powrotną zauważyłem, że drzwi które oddzielają mnie od reszty świata uchyliły się i zobaczyłem w nich głowę kierownika. Kiedy upewnił się, że rozmawiam przez telefon, a nie serfuję po facebooku, czy też instagramie, czyli miejscach będących pierwszym źródłem informacji, rzekł tylko "myślałem że zawiesił się nam telefon" i wycofał się zamykając za sobą drzwi.
Mam wrażenie, że pani droga powrotna do auta trwała zdecydowanie krócej. Jakby wcześniej szła wolniej, zastanawiając się gdzie w domu mogą być zapasowe kluczyki, a teraz z nadzieją „połykała" kolejne metry w kierunku samochodu. Po dotarciu do niego zrobiła się bardzo samodzielna i nawet nie czekała na moje instrukcje, o czym świadczyło słyszalne kliknięcie otwieranych drzwi auta. Na potwierdzenie moich domysłów usłyszałem w słuchawce, pełen ulgi głos pani.
- Otwarł się.
- Super. Proszę nie zapomnieć zmienić baterii w kluczykach.
- Dziękuję – powiedziała i rozłączyła się, aby móc cieszyć się z dalszej części dnia.
Kolejna udana naprawa telefoniczna. Kolejny zadowolony klient. Może powinienem pójść do szefa po nagrodę? W końcu po niecałych trzech kwadransach udało się bezpłatnie wykonać usługę, z którą nasi serwisanci dłużej by się borykali, a i pewnie trzeba by za nią wystawić fakturę. Szef z pewnością byłby dumny ze mnie i docenił mój wkład w budowanie wizerunku firmy. Bo przecież nie finansów. Ja nie jestem od tego i zupełnie nie interesuje mnie skąd pochodzą pieniądze na moją wypłatę. Inna sprawa, że nawet nie wiedziałem czy dzwoniąca pani była kiedykolwiek w naszym serwisie, czy tylko zadzwoniła na pierwszy numer, który znalazła.
Nie było czasu, aby dalej puścić wodze fantazji, bo ponownie zadzwonił telefon.
- Dzień dobry, serwis samochodowy...