
Reklama.
Pod ubiegłotygodniowym postem „Kraj, który mnie dyma” rozgorzała gorąca dyskusja. Oczywiście bardzo serdecznie Wam za nią dziękuję. Wśród komentarzy znalazłam jeden, którego z racji treści nie potrafię pominąć milczeniem. Autorką komentarza jest szkoleniowiec i właścicielka firmy szkoleniowej w jednej osobie.
Fragment komentarza:
"To nie kraj nas dyma, ale to my dajemy, (jeśli) się dymać innym ludziom! Za każdą taką ofertą nie stoi kraj, nie stoję wszyscy rodacy, tylko stoi konkretny człowiek. I również konkretny człowiek stoi po drugiej stronie - jako zleceniobiorca, którego nikt nie zwalnia z myślenia i nie zabrania mu używać mózgu i nie zabrania dopytywać, ustalać i odmawiać. Czy gdy się rozchoruję z powodu wymarznięcia, to pretensje będę wnosić do pogody i wszechświata, czy powiem sobie: ok, ponoszę konsekwencje nienoszenia ciepłych gaci i czapki?"
Co bulwersuje mnie najbardziej?
Najbardziej podnoszą mi ciśnienie twierdzenia w stylu – „sama jest sobie Pani winna …”. Bulwersują mnie nie dlatego, że podkreśla Pani moją słabość, tylko dlatego, że to widzenie świata jest uprawianiem „spychologii stosowanej” w stylu - „nie biorę odpowiedzialności za rzeczywistość, która mnie otacza – od tego są inni”.
Przecież, Pani zdaniem, skoro wszyscy poszkodowani przez nieuczciwych pracodawców są sami sobie winni, to nie ma odpowiedzialnych za niezapłacone faktury, naciągnie absolwentów na bezpłatne praktyki i wykorzystywanie stanowisk do własnych celów.
Rozumiem, że 23-letni Dominik, któremu pracodawca-przestępca zmasakrował palce w odwecie za to, że poprosił o wynagrodzenie sam jest sobie winien?
A 43-letni kierowca z Siemianowic Śląskich pobity przez pracodawcę tak, że stracił oko też na to zasłużył?
Czy kiedy zachoruję, stracę pracę i mieszkanie to też będę sama sobie winna?
Jeśli Pani, jako właściciel firmy, głosi takie poglądy to, co się w Polsce stało ze społeczną odpowiedzialnością biznesu? Gdzie się podziało przestrzeganie kontraktu społecznego, w myśl którego na całym cywilizowanym świecie, za uczciwą pracę należy się nie tylko wynagrodzenie, również określone profity i ochrona zdrowotna?
Przestrzeganie kontraktu społecznego z zakresie świadczenia pracy to przede wszystkim obowiązek pracodawców. To Wy decydujecie o tym jak są traktowani Wasi pracownicy. To na Was spada odpowiedzialność za to, by absolwent wchodzący na rynek pracy za swoją uczciwą pracę dostał wynagrodzenie, a wcześniej uczciwą umowę.
Uważam, że ryba psuje się od głowy...
.... i to pracodawcy latami „edukują” pracowników jak się wzajemnie „dymać”. I proszę pozwolić mi dodać – w Polsce nie będzie normalnie tak długo dopóki ludzie podobni do Pani – pracodawcy i trenerzy spod znaku „self-made-menów” nie przestaną uprawiać spychologii i zrzucać odpowiedzialność za rzeczywistość na samych poszkodowanych.
Skrajnie optymistyczny self-made-menizm nie wytrzymuje też starcia z życiem – z chorobą, brakiem pracy, samotnością i szalejącymi w Europie eksmisjami z mieszkań, bo nie ma czym zapłacić za czynsz.
Mnie samej postawa, którą Pani reprezentuje kojarzy się ze skrajną naiwnością albo niebywałym szczęściem osoby, której życie jeszcze solidnie nie przycisnęło do muru.
Pisze Pani:
„Dopóki będą klienci na pracę za darmo, dopóty takie praktyki będą stosowane. Że nie mamy wyjścia? Mamy - możemy się odwrócić na pięcie i iść dalej.”
Czyli rozumiem, że wszyscy oszukani na pracę za darmo, sami o to proszą? Czy tak? A czy przyszło Pani do głowy, że godzą się na to, bo tak bardzo im zależy na pracy? Czy kiedykolwiek zastanawiała się Pani, w jakiej sytuacji jest młody człowiek, który musi przebić się przez 27% bezrobocie? Albo co czuje wykształcona młoda kobieta, która bezskutecznie usiłuje wrócić na rynek pracy po przerwie na urodzenie dziecka? Czy przyszło Pani do głowy co czuje 50-latek, dla którego nie ma pracy?
Zapewniam Panią, że zrobią wszystko, łącznie z ryzykiem pracy bez umów, licząc na to, że w nieuczciwym pracodawcy wreszcie odezwie się człowiek.
Poszukajmy przyczyn – Skąd bierze się Pani sposób myślenia?
I tu odpowiem, jako freelancer – doradca i trener z ponad 16-letnim doświadczeniem zawodowym. Od wielu lat, jako praktyk przyglądam się rynkowi szkoleń w Polsce i Europie i to, co widzę w kraju przyprawia mnie o lekki zawrót głowy. Mamy rynek podzielony na frakcje, szkoły i wizje.
Jest potężna grupa szkoleniowców spod znaku NLP, świetnie mają się trenerzy, których na własny użytek nazywam „self-made-menami” (tzw. szkoleniowcy motywacyjni) i jest całkiem spora grupa trenerów skupionych wokół Polskiego Towarzystwa Trenerów Biznesu. Mnie samej do tego ostatniego nurtu jest najbliżej.
W pracy szukam konkretów, mocno ugruntowanej wiedzy, mierzalności efektów i naukowego dowodzenia. Może, dlatego jest mi tak trudno zgodzić się z głoszonymi przez Panią opiniami?
Pisze Pani... „gdy się rozchoruję z powodu wymarznięcia, to pretensje będę wnosić do pogody i wszechświata, czy powiem sobie: ok, ponoszę konsekwencje nienoszenia ciepłych gaci i czapki?"
No cóż - podobne opinie może wygłosić jedynie szkoleniowiec spod znaku „self-made-mena”. Zostaliście wychowani, i w sensie poznawczym i mentalnym, na amerykańskich, płytkich poradnikach w stylu „Jak zarobić milion dolarów”... .
I powiedzmy sobie szczerze, że moja liberalna dusza niespecjalnie się burzy. Macie prawo czytać, co się Wam podoba i myśleć jak uważacie za słuszne. To, co budzi mój głęboki opór to fakt, że spora grupa trenerów „self-made-manów” głosi swoje prawdy objawione rodem z początku lat 90-tych, kasując za to gigantyczne pieniądze.
Jako zawodowy trener i doradca uważam, tzw. szkolenia motywacyjne, w stylu „hurra, jesteśmy najlepsi” za kompletną bzdurę. W dodatku nie popartą ani badaniami naukowymi ani solidną ewaluacją skuteczności.
Trenerowi – „szołmenowi” w stylu „self-made-mena” bardzo łatwo przychodzi zapełnienie sali. Zaczarowanie uczestników i wprawienie ich w trans podczas szkolenia też nie sprawia specjalnych trudności. Szołmeństwo w szkoleniach to łatwy kawałek chleba. Znacznie łatwiejszy niż solidne przygotowanie i wiedza z zakresu konkretnych szkoleń kompetencyjnych.
Przyglądam się Waszej pracy i co widzę? Widzę setki identycznych ofert z równie bzdurnych zakresów. Komunikacja, autoprezentacja, wystąpienia publiczne, sprzedaż i nieśmiertelna asertywność. Nagromadzenie "pierdół", którymi karmi się polski rynek szkoleniowy jest tak ogromne, że budzi we mnie dreszcz przerażenia.
W czasach, kiedy świat zastanawia się jak wyjść obronną ręką z globalnego kryzysu, szuka recept na „lukę kompetencyjną” i szalone bezrobocie wśród młodych, polski rynek usług szkoleniowych żyje w hermetycznym świecie z początku lat 90-tych ubiegłego wieku i z przejęciem rozprawia o tym, dlaczego w Polsce tak trudno jest sprzedawać szkolenia.
Na wszechobecnej miernocie i pseudo-naukowym podejściu do uczenia osób dorosłych najbardziej cierpią odbiorcy szkoleń i trenerzy, dla których największą wartością jest rzetelność, nie forma. To myślowe skrzywienie „self-made-mena” wyraźnie widać w całej Pani wypowiedzi.
Na zakończenie:
Na wolnym rynku szkoleń jest miejsce dla wszystkich. Dla praktyków NLP, trenerów szkoleń motywacyjnych spod znaku „Jesteśmy najlepsi” i dla trenerów, dla których największą wartością jest solidna wiedza i uczenie konkretów. Akceptuję to.
To czego nie mogę zaakceptować to fakt, że pracodawca, trener i osoba o ugruntowanej pozycji zawodowej głosi poglądy, które z definicji ją samą pozbawiają odpowiedzialności za patologie i nienormalność.
Bo skoro odpowiedzialność i „wina” leży po stronie poszkodowanych, to pracodawcy i trenerzy spod znaku self-made-manów mogą przecież spać spokojnie i nadal bezkarnie sprzedawać szkoleniową iluzję, że jakość naszego życia zależy wyłącznie od nas samych.
Postscriptum:
Tytuł „O kraju, który mnie dyma” jest dziełem redakcji. Posłuchałam rady profesjonalistów i jestem im za to bardzo wdzięczna. Tytuł zwraca uwagę na problem. A że ten istnieje nie mam już wątpliwości. Co więcej - mam na to dowód w postaci odzewu na sam tekst.