Nie potrzeba ustawy, by 38 mln ludzi podejmowało decyzję, kiedy robić zakupy. Tym bardziej nie trzeba jej, by decydować o sposobie spędzania wolnego dnia, ani o ideologii, według której się żyje.
Ryszard Petru - Ekonomista. Lider Partii Nowoczesna
Zgadzam się z argumentem, że każdemu należy się czas na odpoczynek. Do takiej Polski dążymy. Oceniajmy jednak realnie rzeczywistość.
Nie jesteśmy krajem o tak wysokim poziomie zamożności jak Niemcy czy Szwajcaria, gdzie praca w niedzielę jest wyjątkiem, a większość ludzi stać na weekendowe atrakcje. Póki co, nasza sytuacja wygląda inaczej.
Polacy potrzebują pracy. Wielu z nich, mimo starań, ledwo wiąże koniec z końcem. Handel i usługi zapewniają zatrudnienie, również w niedzielę.
Nie trzeba ustawą zamykać wszystkich sklepów, by Ci którzy nie chcą tego dnia pracować, nie byli do tego zmuszani. Wystarczy wprowadzenie do Kodeksu Pracy stosownych zmian, dających ochronę przed przymusem niedzielnej pracy lub zapewniających wyższe wynagrodzenie tym, którzy ją podejmą. Nie trzeba odgórnymi zakazami zamykać sklepów wszystkim konsumentom, by Ci którzy sprzeciwiają się niedzielnym zakupom, po prostu ich nie robili.
Inicjatorzy ustawy o zakazie handlu pozostają ślepi na fakt, że duża grupa pracujących w niedzielę to młodzi ludzie zarabiający weekendową pracą na studia. To również samotni rodzice oraz osoby, które w dni powszednie nie mogą zapewnić opieki dzieciom lub chorym członkom rodziny, więc spędzają z nimi ten czas, zarabiając na utrzymanie w weekendy.
Ustawa, której sprzeciwia się większość Polaków, w imię ideologii odbierze wielu z nich źródło utrzymania. Tak nie działa państwo solidarne. Tak działa państwo bezduszne.
Obywatelski projekt ustawy o ograniczeniu handlu w niedzielę, złożony w Sejmie przez NSZZ Solidarność, dotyczy wszystkich sklepów, bez względu na ich wielkość. Od zasady zakazu handlu będzie kilka wyjątków, np. tuż przed Bożym Narodzeniem czy Wielkanocą oraz w trakcie tzw. niedziel wyprzedażowych - po jednej w styczniu i w czerwcu. Łatwo sobie wyobrazić sobotnie kolejki, wydłużony czas zakupów, a także znacznie większy stres konsumentów i pracowników.
Wyjątki ustawy obejmą niektóre rodzaje działalności jak kwiaciarnie, apteki, piekarnie, placówki w centrach wolnocłowych, stacje benzynowe oraz punkty z pamiątkami i dewocjonaliami. Inicjatorzy zakazu nie mogą zamknąć dostępu do globalnego internetu więc pozwalają Polakom na zakupy w sieci. Część konsumentów, zniechęcona wydłużonymi kolejkami, dokona zakupów w zagranicznych sklepach internetowych, zmniejszając tym samym przychody skarbu państwa.
Przykłady z Kanady, USA i kilku państw europejskich pokazują, że zakaz niedzielnego handlu ma negatywne skutki na wielu obszarach. Z tego pomysłu wycofuje się idol Jarosława Kaczyńskiego, Victor Orban. Węgrzy potrzebowali zaledwie kilkunastu miesięcy, by dotkliwie odczuć ekonomiczne konsekwencje podobnej ustawy. Znaczące ograniczenia handlu w niedzielę obowiązują zaledwie w 7 z 28 krajów Unii Europejskiej.
Dla wielu mniejszych sklepów, punktów usługowych i gastronomicznych prowadzonych w centrach handlowych zakaz handlu w niedzielę oznacza mniejsze obroty, duże straty, a nawet upadłość. Czynsze za powierzchnię handlową dopasowane są do 7-dniowego cyklu handlu i raczej nie spadną.
Mniejsze obroty i zyski sprzedawców zaskutkują mniejszymi wpływami podatkowymi do skarbu państwa. Z czego zatem PiS sfinansuje program 500 + i kolejne kosztowne obietnice?
Obowiązujący od kilku dnia podatek handlowy nie przyniesie spodziewanych wpływów. Już dziś widać, że sieci handlowe przerzuciły jego koszty na dostawców, a ceny podstawowych produktów rosną.
Bulwersujący jest sposób, w jaki inicjatorzy ustawy chcą karać Polaków za przedsiębiorczość. 2 lata więzienia za złamanie zakazu... Taka kara grozi między innymi za pobicie z uszkodzeniem ciała do 7 dni oraz kolportaż materiałów o treści pedofilskiej. Tak absurdalna penalizacja nie będzie sprzyjać ani rozwojowi gospodarczemu, ani zaufaniu obywateli do państwa.
Według różnych szacunków, na skutek ustawy o zakazie handlu w niedzielę, pracę może stracić nawet 100 tys. osób. To nie tylko pracownicy galerii handlowych. To cała rzesza podwykonawców i dostawców usług, a także drobni przedsiębiorcy i rolnicy sprzedający swoje towary na niedzielnych kiermaszach i bazarach. Dla wielu z nich niedzielny utarg stanowi istotną część przychodów.
Piotr Duda, szef NSZZ Solidarność, nie działa ani w interesie polskich pracowników, ani skarbu państwa. I jestem przekonany, że nie ma żadnego rozwiązania dla tych, którzy w wyniku jego propozycji stracą źródło utrzymania. Pamiętamy wszyscy, w jaki sposób szef związków zawodowych spędzał ubiegłoroczne wakacje, odizolowany od społeczeństwa luksusowym apartamentem w nadmorskim kurorcie z ceną 1300 zł. za dobę, pokrywaną hojnie przez związki. Dobro społeczeństwa przegrywa w starciu z interesem politycznym.
Poparcie dla ustawy zgłoszonej przez NSZZ Solidarność deklaruje Kościół, Premier i Prezydent. Wicepremier Mateusz Morawiecki nie widzi zagrożeń i twierdzi, że zakaz handlu w niedzielę nie spowoduje spadku obrotów sklepów, ani likwidacji stanowisk pracy.
Dla społeczeństwa oznacza to jedno: samotna matka utrzymująca się z pracy w weekendy oraz student pozbawiony możliwości zarobienia na swoją edukację zostaną pozostawieni sami sobie. A tysiące Polaków, dla których niedzielna wizyta do galerii jest jednym ze sposobów spędzenia czasu z rodziną i jedyną możliwością zrobienia większych zakupów, pozostanie z pytaniem: Co w tym było złego?