
Wróciliśmy z wakacji i obok innych niedogodności z tym związanych (ten poranny budzik jest bez litości!) dodatkowo jadąc do pracy czy z pracy tkwimy w coraz częstszych "korkach" ulicznych . Stojąc w nich marzymy nieraz, żeby wzlecieć pod obłoki i znaleźć się ponad całym tym naziemnym bałaganem komunikacyjnym. Prawda jak miło byłoby wzbić się w powietrze i polecieć prosto do celu, poprzez wolną przestrzeń, w której nie ma wąskich zatłoczonych dróg, gdzie można lecieć wyżej lub niżej i gdzie można rozwinąć większą szybkość?
REKLAMA
Ale latających samochodów nie ma. A raczej są, ale niekoniecznie takie, jakie byśmy chcieli mieć. Zapraszam do wysłuchania pogadanki na ten temat, jaką przygotowałem dla Radia Kraków.
Będzie ona emitowana w niedzielę 16.09.2019 w ramach cyklicznej audycji "W kręgu nauki". Początek audycji jak zawsze po hejnale, o 12:07. Ale mojej pogadanki o latających samochodach można posłuchać w każdej chwili. Wystarczy posłużyć się tym linkiem.
Do niedawna wydawało się, że latające auta to zupełna utopia. Powstawały wprawdzie pewne eksperymentalne pojazdy, będące rodzajem samochodu z doczepianymi (w razie potrzeby) skrzydłami.
Pisałem o nich w 2015 roku w felietonie gazetowym „Dlaczego wciąż nie mamy latających aut?”. Ale tamte konstrukcje były mało praktyczne i nie było szans na ich rozpowszechnienie. Przekształcenie z formy auta do samolotu było czasochłonne i dla amatora trudne. Do tego, aby wzbić się w powietrze, te pojazdy wymagały pasa startowego, a gdzie go znaleźć na zatłoczonej autostradzie? To samo z lądowaniem. I w dodatku ich użytkownicy musieli mieć licencję pilota. O kosztach nawet nie wspomnę...
Ostatnio jednak nastąpił w tej dziedzinie radykalny postęp. Pojazd latający, którego może używać każdy, o nawie BlackFly, zaprezentowała firma Opener Inc., założona i prowadzona przez ludzi, którzy wcześniej tworzyli Google (Larry Page i Alan Eustace). Pojazd ten nie może jeździć jak samochód, ale za to startuje i ląduje pionowo, więc jako „lotnisko” wystarczy mu kawałek trawnika albo płaski dach budynku. Nie jest to ani odmiana samolotu ani rodzaj śmigłowca, tylko konstrukcja wzorowana na budowie dronów. Ma 8 silników elektrycznych napędzających śmigła umieszczone na krótkich skrzydłach, znajdujących się z przodu i z tyłu gondoli pojazdu. Silniki te zapewniają pionowy start i lądowanie maszyny oraz swobodny lot na dystansie do 40 km z prędkością około 100 km/h.
Producenci zapewniają, że pojazd będzie kosztował tyle, co sportowy samochód (około 200 tys. zł) i będzie mógł być prowadzony przez osoby nie mające licencji pilota.
Przyznam się, że bardzo kusząca jest ta perspektywa „skrzydeł dla każdego”. Obawiam się jednak, że gdy nad naszymi głowami zaroi się od latających samochodów prowadzonych przez amatorów bez formalnej licencji – to zaczną mnożyć się wypadki. A wypadek w powietrzu to nie drobna „stłuczka” na drodze, tylko katastrofa grożąca tragicznymi skutkami. W dodatku te zderzające się maszyny będą nam spadały na głowę...
Więc może lepszym rozwiązaniem są chińskie taksówki powietrzne EHang 184, które pilotuje automat, a pasażer jest po prostu przewożony w żądane miejsce i nie ma żadnego wpływu na to, jak i którędy leci?
Taksówki te są obecnie testowane w Dubaju.
Opowiadam o nich dokładniej w audycji radiowej, do której Państwa jeszcze raz zapraszam. Wystarczy posłużyć się tym linkiem.
