Wczoraj na Salwatorze, w miejscu gdzie spoczywa wielu wybitnych Krakowian, pożegnaliśmy profesora Franciszka Ziejkę. Tak jak napisałem w tytule: wybitnego uczonego, działacza społecznego - i mojego Przyjaciela.

REKLAMA
Los zetknął nas w ten sposób, że równocześnie pełniliśmy (przez dwie kadencje) funkcje rektorów dwóch wielkich krakowskich uczelni - prof. Ziejka pracował dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, a ja dla AGH. Oczywiście bywały momenty, kiedy musieliśmy się spierać w sprawach, w których interesy naszych uczelni były sprzeczne. Na przykład nie udały się moje zabiegi, żeby wymienić dom studencki UJ o nazwie "Nawojka", przylegający bezpośrednio do terenów AGH, na należący do mojej uczelni akademik na Miasteczku Studenckim, o dwukrotnie większej kubaturze i o wiele nowszy. Niestety, zwyciężyło przywiązanie do tradycji a nie rachunek ekonomiczny, więc do wymiany nie doszło. Takich punktów spornych między naszymi uczelniami było jeszcze kilka, ale nie przeszkadzało to nam we wspólnym świętowaniu - na przykład jubileuszu 600-lecia odnowienia UJ.
logo
Z kolei prof. Ziejka zawsze osobiście odwiedzał AGH w dniu naszej inauguracji, chociaż tradycyjny termin tej uroczystości (4 października) przypadał dokładnie w dniu jego imienin (Franciszka) kiedy zapewne miał na UJ mnóstwo gości czekających na to, by złożyć mu życzenia.
Byliśmy też razem w okolicznościach ważnych dla całej Polski i Polaków - na przykład w Rzymie podczas pogrzebu Jana Pawła II.
logo
Ponadto przyjaźniliśmy się prywatnie, odwiedzałem go w szpitalu podczas choroby, a także działaliśmy razem w różnych ciałach społecznych, w szczególności w Społecznym Komitecie Odnowy Zabytków Krakowa, którym prof. Ziejka zarządzał, a w którym ja przez długi czas zasiadałem. Bywaliśmy także często razem na posiedzeniach Polskiej Akademii Umiejętności, występowaliśmy niekiedy wspólnie publicznie - i po prostu lubiliśmy się.
Z tego powodu w dniu pogrzebu profesora Ziejki telewizja krakowska nagrała ze mną rozmowę przy bramie cmentarza. Rozmowę tę następnie zamieszczono w lokalnym dzienniku telewizyjnym, mającym w Krakowie nazwę "Kronika". Program ten można obejrzeć korzystając z tego linku. Część poświęcona relacji z pogrzebu rektora Ziejki zaczyna się w 9. minucie i 33. sekundzie. Warto tam zajrzeć!
logo
Niestety z mojej dziesięciominutowej wypowiedzi pozostał w programie tylko jednominutowy "ogryzek", więc chciałbym przynajmniej w tym blogu wspomnieć o tym, co zapamiętałem i co starałem się opowiedzieć telewidzom, a co padło ofiarą nożyczek dyżurnego redaktora.
Profesor Ziejka był przewodniczącym Kolegium Rektorów Szkół Wyższych Krakowa w kadencjach 1999-2002 i 2002-2005, a ja pełniłem wtedy funkcję wiceprzewodniczącego, więc mieliśmy okazję do częstych spotkań. Współpraca układała się znakomicie i praktycznie we wszystkich sprawach ważnych dla Społeczności Akademickiej Krakowa mieliśmy takie samo zdanie. Zapewne z tego powodu, gdy i profesor Ziejka i ja zakończyliśmy nasze funkcje rektorskie - zostałem zaproszony (jak już wspomniałem wyżej) do pracy w Społecznym Komitecie Odnowy Zabytków Krakowa. Zapraszającym był Prezydent Rzeczpospolitej Polski (dostałem osobisty list od niego!) ale jestem pewien, że była to inicjatywa Franka - chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
Profesor Ziejka był wybitnym Uczonym. Jako specjalista nauk technicznych nie mogę się wypowiadać autorytatywnie o Jego pracach dotyczących historii literatury, ale słyszałem wiele bardzo pochlebnych opinii ze strony specjalistów, którzy o dorobku profesora Ziejki mówili zawsze z szacunkiem i z uznaniem. Natomiast z kontaktów bezpośrednich wiem, że prof. Ziejka miał ogromną wiedzę, którą wykorzystywał nie tylko w publikacjach i pisanych książkach, ale potrafił także użyć jej w okolicznościach towarzyskich. Przytoczę jedną anegdotę - zdecydowanie prawdziwą, bo było to na przyjęciu, w którym uczestniczyłem.
Otóż w znanej każdemu uczestnikowi biesiad przerwie między zupą i drugim daniem, kiedy toasty już wybrzmiały po przystawkach, a nowych tematów do rozmowy brakuje, Franek nagle odezwał się donośnie:
- Kochanowski był kobietą!
Brzmiało to surrealistycznie (jak cytat z "Seksmisji") i nonsensownie, każdy bowiem pamięta ze szkoły brodate portrety Jana z Czarnolasu. Było to tym bardziej zdumiewające, że ową herezję głosił wybitny znawca historii polskiej literatury!
Gospodarz ukradkiem spróbował wina, którym wznosiliśmy toasty, czy aby nie zawiera jakichś narkotyków - ale prof. Ziejka nie zrażony kontynuował:
- Przebadano czaszkę przypisywaną Kochanowskiemu i stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że jest to czaszka kobiety!
Goście przestali wyczekiwać na drugie danie, tylko słuchali z rosnącym zaciekawieniem, a prof. Ziejka opowiadał, że po śmierci poety (w Lublinie 22.08.1584) najpierw pochowano go w Lublinie, potem przewieziono do Zwolenia.
logo
W tymże Zwoleniu czaszkę z trumny wyjął 29.04.1791 historyk Tadeusz Czacki i przekonany, że jest to czaszka poety - przekazał ją 4.10.1796 księżnej Izabeli Czartoryskiej do powstającego muzeum w Puławach. Po 1874 roku trafiła ona do Muzeum Czartoryskich w Krakowie, gdzie jest przechowywana do tej pory. Ale niedawno poddano ją badaniom antropologicznym z wiadomym skutkiem - stwierdzono, że to jest czaszka kobiety! Nawet metodami komputerowymi odtworzono rysy jej twarzy - całkowicie niepodobne do portretów i popiersi Kochanowskiego.
Rewelacyjna historia!
Takich opowieści można było od profesora Ziejki usłyszeć znacznie więcej, więc naprawdę warto było uczestniczyć w biesiadach z Jego udziałem.
Niestety, teraz już to będzie niemożliwe...