W zeszła środę przypadała 35 rocznica wyboru Kardynała Wojtyły do sprawowania godności papieża, od tej pory znanego już na całym świecie Jana Pawła II. Nie zdążyłem odnotować tego wpisem w dniu rocznicy, bo środa to dla mnie zawsze szczególnie pracowity dzień, ale sobotni wieczór to dobra pora, żeby sobie trochę powspominać, więc pozwolę sobie podzielić się z Państwem moimi wspomnieniami z dnia wyboru Papieża-Polaka. A są to wspomnienia nietypowe!
Ryszard Tadeusiewicz. Biocybernetyk z AGH. Zajmuje się naukowym badaniem pogranicza biologii i techniki z pożytkiem dla obydwu.
Otóż pamiętnego 16 października 1978 roku byłem w bardzo egzotycznym miejscu, mianowicie w Pjongjang, stolicy Korei Północnej.
Sądzę, że mimo licznych obecnie wyjazdów Polaków do różnych krajów świata, nawet tych bardzo egzotycznych, niewiele osób czytających ten tekst miało okazję widzieć Koreę Północną. Ten kraj do dziś pozostał dziwny, jakby zamrożony w innej epoce i nie mogący się przebudzić z komunistycznego snu (czy może koszmaru), ale dziś jest tam już prawie normalnie.
Natomiast w 1978 roku był to kraj nieprawdopodobnego zamordyzmu. Przemierzałem go wzdłuż i w poprzek pieszo, łodzią, pociągiem, autobusem, a nawet na pokładzie bojowego kutra patrolowego.
I wszędzie napotykałem portrety albo rzeźby wielkiego wodza i przywódczy narodu - Kim Ir Sena. Nawet w każdym pokoju hotelowym i w każdym przedziale kolejowym był taki portret, a inwigilacja cudzoziemców była tak ścisła, że gdy powiedziałem do żony w hotelowym pokoju, że mamy twarde poduszki – to za chwilę pojawiła się pokojówka i je wymieniła.
Dopiero w Korei zobaczyłem, jak może wyglądać komunizm w jego krańcowym wydaniu, nazywanym tam Dżu-cze. Chodziliśmy po Pjongjang jak po wymarłym mieście, ponieważ wciągu dnia wszyscy mają obowiązek być w pracy, a nie wałęsać się po ulicach.
Dziećmi przez cały dzień zajmowały się zawodowe opiekunki, bo wszyscy dorośli pracowali od rana do wieczora.
Wszyscy napotkani Koreańczycy stale nosili jednakowe stroje. Widok dziesiątków kobiet w identycznych sukniach był naprawdę porażający! Ale jeszcze bardziej porażająca była wiadomość, że Koreańczycy, nawet wykonujący zawody twórcze (poeci, kompozytorzy, naukowcy) nigdy nie podpisywali swoich dzieł nazwiskami. Liczyła się praca a nie człowiek. Przecież robotnik w fabryce też nie podpisuje swoim nazwiskiem każdej wyprodukowanej śrubki! No więc poeta też pracował na dniówkę, od rana do wieczora pisząc wiersze, które jednak miały służyć narodowi, a nie jego osobistej chwale.
Było to społeczeństwo ludzi bez indywidualności, bez osobistych zasług, bez nazwisk – jak społeczność termitów!
Gdy byłem na przedstawieniu operowym (vide zdjęcie poniżej) to w żaden sposób nie mogłem się dowiedzieć, jak się nazywali występujący śpiewacy i tancerze, kto napisał libretto i kto skomponował muzykę. Jedyne nazwisko, jakiego się dowiedziałem – to nazwisko OSOBY, która zamieszkiwała w widocznej na zdjęciu chacie, dowodząc ogólnokrajową rewolucją.
Mógłbym jeszcze długo opowiadać o tym, jak przebywałem w tym bardzo szczególnym kraju, będąc tam w szczególnie dziwnej roli (kiedyś o tym opowiem). Byłem tam całkowicie odcięty od świata i od wiadomości ze świata. Telewizja, sygnowana znakiem Czoli-ma (skrzydlatego rumaka, będącego symbolem koreańskiej rewolucji) nadawała wyłącznie przemówienia Wielkiego Wodza, transmisje z masowych (oczywiście całkowicie spontanicznych!) demonstracji miłości ludu do Wielkiego Wodza oraz filmy pokazujące, jak rozpaczliwą nędzę cierpi lud Korei Południowej.
O jakichkolwiek wiadomościach z Rzymu mowy być nie mogło, bo to przecież kraj zgniłego kapitalizmu. Co więcej, ośmiogodzinna różnica czasu w stosunku do Europy powodowała, że gdy Kardynała Wojtyłę przedstawiano światu jako nowego papieża - w Pjongjang było już po północy i ja spałem snem sprawiedliwego pod czujną ochroną służb specjalnych tego arcy-policyjnego państwa.
Na drugi dzień zorientowałem się jednak, że coś się musiało zdarzyć, bo inaczej zaczęli się do mnie odnosić ci dwaj tajniacy, którzy mnie bezustannie strzegli (nazywaliśmy ich z żoną Bolek i Lolek, bo stale chodzili razem – pewnie dodatkowo każdy z nich szpiegował tego drugiego). Obserwowali mnie czujnie i ze strachem, jakbym miał w ręce odbezpieczony granat.
O wyborze Jana Pawła II dowiedzieliśmy się wreszcie od oficerów polskiej misji wojskowej, którzy z ramienia ONZ pełnili wtedy służbę na granicy między Koreą Północną a Południową w Panmunjom, strzegąc przestrzegania warunków bardzo kruchego zawieszenia broni pomiędzy tymi dwoma krajami (oficjalnie obie Koree są nadal w stanie wojny!).
I chociaż była nas tylko mała garstka a do domu było bardzo daleko, chociaż dookoła były warunki dalekie od tych, w jakich chcielibyśmy przebywać - byliśmy wtedy bardzo dumni i szczęśliwi, że dożyliśmy takiej chwili. Sądzę, że nawet bardziej dumni i bardziej szczęśliwi od tych tysięcy Polaków, którzy świętowali ten wielki dzień na ulicach polskich miast!