Jakiś czas temu miałam sen, który na dobre nie chce opuścić mojej pamięci. Jechałam z moją niewidomą przyjaciółką autobusem, nie pamiętam dokąd. W pewnym momencie zapytałam kierowcy, gdzie się znajdujemy i czy daleko do przystanku, do którego chciałyśmy dotrzeć (tu oczywiście wymieniłam jego nazwę). Kierowca się zdziwił, bo przystanek ów już przecież proszę szanownej pani minęliśmy, a teraz wracamy już z powrotem. Dodał jeszcze, że kiedy wszyscy wysiadali na końcowym przystanku, on się zastanawiał, czy nas poinformować o końcu trasy, czy nie, bo mają specjalne procedury postępowania w przypadku przewożenia pasażerów niewidomych.
Biegnę na raz w tysiąc kierunków. Gubię przedmioty codziennego użytku, bo widocznie można się bez nich obejść. Kolekcjonuje za to ulotne wrażenia. Nawet nie pamiętam kiedy Uzależniłam się od pociągu do tego, co niezwykle. Zatrzymuję się przy ludziach, tylko po to, by ich posłuchać. Jest taki mały skrawek, w którym mogę się schować, odizolować, zapomnieć. Tak wiele się zmienia. A większość decyzji podjętych spontanicznie, bez przemyślenia. Nie zmienia się jedno,Potrzeba Lub przymus, zachcianka lub ratunek – chęć pisania.
Wie, że powinien zapytać, dokąd jedziemy, następnie powiadomić o zbliżaniu się do miejsca docelowego, ale sam nie był pewien, czy to tak wypada. Na koniec wesoło dodał, żebyśmy się nie martwiły, zaraz bowiem dotrzemy na nasz przystanek. Ta zmyślona, nieco kuriozalna historia skończyła się i tak lepiej, niż wiele innych, które mi się przytrafiają realnie. Nie jest jednak tak, że nie ma ona nic wspólnego z rzeczywistością. Skąd ja to znam? Specjalne procedury postępowania, z których nic nie wynika. Obojętność i bezmyślność, przeczytajcie sobie sami.
Zapytani o jakiś punkt na ulicy ludzie często bez namysłu twierdzą, że go nie ma, nie rozejrzawszy się nawet wokół siebie. Innym razem wypominają mi, że przeszłam na czerwonym świetle po fakcie. Milczą, gdy w autobusie stoję tuż obok wolnego miejsca. Niejednokrotnie zdarzyło się, że gdzieś zabłądziłam i z marnym skutkiem próbowałam złapać kogoś w tłumie, chcąc pytać o drogę. Idąc z naprzeciwka wchodzą pomiędzy mnie a mojego psa przewodnika, nie jednej znajomej osobie wytrącili białą laskę z ręki i nie obejrzawszy się poszli dalej. Znam przypadek, gdy zdarzyło się to na środku przejścia dla pieszych i osoba niewidoma schylała się i macała ulicę w poszukiwaniu niezbędnego do poruszania się przedmiotu. Jak się wtedy czuła? Uwierzcie mi, że wymieniać mogłabym bez końca. Oczywiście zdarzają się, dość często, historie pozytywne, dodające otuchy, podtrzymujące we mnie wiarę w to, że człowiek nie stoczył się do poziomu na którym zaspokaja się wyłącznie jego własne potrzeby. Nie przytaczam jednak tych negatywnych przykładów bezpodstawnie.
Modne ostatnio stały się „mini szkolenia”, różnego rodzaju instruktarze, mówiące o tym, jak pomóc osobie z konkretnym rodzajem niesprawności: poruszającej się na wózku, niewidomej, niesłyszącej. Znaleźć je można w sieci, są również przeprowadzane czasem dla instytucji świadczących wszelkiego rodzaju usługi. Pomijam kwestię właściwego przeprowadzania takich szkoleń. Umówmy się, że szkolenia owe możemy nazwać profesjonalnymi wyłącznie wtedy, gdy zostały przygotowane i przeprowadzone przy wsparciu samego zainteresowanego, czyli osoby niepełnosprawnej.
Na jednym ze szkoleń dla motorniczych w pewnym dużym mieście, można się było dowiedzieć, że do osoby niewidomej należy mówić krótkimi zdaniami. A więc pokutuje jeszcze w społeczeństwie mit, że niewidzący człek posiada jednocześnie ograniczoną sprawność intelektualną. Trudno. Opadanie rąk również ma swój kres.
Ostatnio jednak dominują instruktaże przygotowane rzetelnie, zadowalające merytorycznie, z przykładami zaczerpniętymi z życia. Niby to cieszy, ale coś jest nie tak. Dlaczego sytuacja się nie poprawia znacząco? Nawet, gdy czarno na białym powiedziano ludziom , jak postępować w konkretnych przypadkach. Zasadniczo mało kto się tym interesuje?
Poniekąd tak. Brakuje bowiem porządnej bazy, na której opierać się muszą wszelkiego typu działania związane z drugim człowiekiem. Chodzi tu o podstawową, elementarną wręcz życzliwość, o ukierunkowanie swych myśli i działań również na inną osobę, miast wyłącznie na siebie. Nie chodzi mi bynajmniej o poświęcanie się dla innych, o odłożenie interesów osobistych, o wysoki pułap altruizmu. Chodzi o dystans do tysiąca własnych „ważnych” spraw i zauważenie, że nie żyjesz sam/ sama na tej planecie. Jeśli możesz sprawić, by ktoś się uśmiechnął, niewielkim nakładem własnych sił, dlaczego nie? Jeśli możesz jednym gestem, chwilą uwagi, poprawić, choć na chwilę, komuś jakość życia, dlaczego nie? Im więcej ludzi życzliwych, tym przyjemniejsze życie, Twoje i innych. Robiąc bowiem coś dobrego, puszczasz nijako tę dobroć w obieg. Osoba, która uśmiechnie się dzięki Tobie, z dużym prawdopodobieństwem zarazi dobrym nastrojem kogoś innego. Kto wie, jak prędko Twój uczynek do Ciebie powróci?
Nie trudno teraz zauważyć, że myśląc o temacie, spoglądam na sprawę globalnie, nie tylko w odniesieniu do osób niepełnosprawnych, których jest stosunkowo niewiele, a i tak znacząca część spośród tej garstki siedzi w domach. . Sądzę, że takie nastawienie poprawi przede wszystkim jakość relacji osobistych i zawodowych w życiu codziennym każdego człowieka. Osobiście zatem zalecałabym przeprowadzanie szkoleń z życzliwości, począwszy od przedszkolaków, skończywszy na osobach starszych.
Kiedy jest się kimś, kto na co dzień, na ulicy potrzebuje pomocy, widzi się jasno, jak na dłoni, że takich działań u nas brakuje. Dopiero, kiedy przebrniemy przez te podstawy, możemy wczytywać się w instruktaże postępowania z niepełnosprawnym. Śmieszna sprawa, bo wtedy już tak bardzo tego nie potrzebujemy. Wolę mieć do czynienia z człowiekiem bez wiedzy odnośnie osoby niewidomej, a z otwartą głową i chęcią współpracy, niż z przeszkolonym służbistą, któremu i tak wszystko się poplącze w chwili zakłopotania, zdenerwowania, niepewności, czy zaabsorbowania własnym interesem..