Sex, drugs and Rock'n'Roll. Trzy w jednym. Czyli to, co kochają wyznawcy tejże muzyki. Nie wspominając już o zacnych artystach, którzy wpisali się na kartach historii głośnymi melodramatami. Po każdym z nich była i jest pustka. Niedowierzanie i spiskowe teorie. Nazwisk nie trzeba wymieniać. Każdy zna swoich ulubionych bohaterów ekwilibrystycznej sceny. Bohaterów, w których wpatrywaliśmy się godzinami.
Dzisiejsza scena polityczna właśnie taka jest. Niczym się nie różni od trzech rzeczowników, które nakreślają pewną dziedzinę życia. Karykaturalne byłoby to, gdyby nakreślały tylko i wyłącznie samą kolebkę życia. Nakreślają także styl i pewien kult wyznaniowy. Podobnie jest w polityce. Zarówno tej państwowej, jak i międzynarodowej.
Gdybyśmy prześledzili całą historię Elvisa Presleya albo Freddiego Mercury'ego, to zauważymy, że każdy z nich przechodził przez piekło. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Zazwyczaj reprezentanci rocka zaczynają od walki z samym sobą. Od walki z uzależnieniem. Ale na początkowej drodze życiowej wygrywają jedną z nich- ba, można powiedzieć, że nawet z nią przegrywają. To walka z uzależnieniem od muzyki.
Przenieśmy to na grunt politycznej rozpusty. Istnieje tutaj pewna analogia- Piekło i rozpusta. Pierwsze strony gazet czy też telewizyjne odbiorniki nie raz informowały o skandalach polityków. Nie raz przekonywaliśmy się, że w polityce także można sięgnąć po używki. Doskonałym przykładem jest walka o legalizację miękkich narkotyków.
Polityka międzynarodowa kreuje pewne tradycje i przywiązania. Gorzej jeżeli te przywiązana stają się nadmierne i nadinterpretowane. Co to znaczy nadinterpretować? To znaczy przedawkować. Polityka nie jest ślepa. Bardzo często reaguje na tego typu insynuacje. Bywa tak, że odsyła na odwyk lub wieczne potępienie.
Ktoś kiedyś powiedział, że ,,Nawet Jezus i Rock'n'Roll nie mogą uratować mojej niemoralnej duszy''. Może dla niej nie ma już ratunku? Nie wiem.