Organizacja Tibet Watch z Wielkiej Brytanii opublikowała raport dotyczący zachowania chińskich turystów w Tybecie, zawierający bulwersujące zdjęcia m.in. turystów chodzących po świętych dla Tybetańczyków obiektach kultu czy też fotografujący pielgrzymów jak dzikie zwierzęta na safari...
Działamy w solidarności z narodem tybetańskim w walce o jego wolność i niepodległość.
Skulona Tybetanka zasłania rękoma twarz. Grupa Chińczyków, nie zważając na jej niemy protest, otacza ją i robi jej zdjęcia. Zaraz obok turystka pozuje, siedząc okrakiem na posągu Buddy – o raporcie napisała wczoraj także Gazeta Wyborcza
Choć zdjęcia – i fakty – z raportu bulwersują i stawiają kolejny znak zapytania nad przyszłością kultury tybetańskiej, warto zdać sobie sprawę, że „dzikie” zachowania to nie wyłącznie domena chińskich turystów. Choć tych w Tybecie jest najwięcej, a Tybet promowany jest w Chinach jako „egzotyczna” destynacja, której „zdobywanie” ułatwia budowana w niezwykłym tempie infrastruktura.
Jak napisał w swoim komentarzy pod postem o raporcie Marek Kalmus, znany podróżnik i autor publikacji o Tybecie: „fotograficzna (i nie tylko fotograficzna) "przemoc turystyczna" to generalnie bardzo poważny problem dotyczący nie tylko Tybetu. Turystom powszechnie wydaje się, że skoro są turystami, to wolno im wszystko, bez względu na uczucia tubylców, ich tradycje kulturowe i religijne oraz inne zwyczaje. Przykro to mówić, ale polscy turyści w znacznej części raczej należą do najbardziej bezwzględnych, nieempatycznych i roszczeniowych narodowości”.
Nas, aktywistów wierzących, że zmiana jest w Tybecie jest możliwa i dokona się rękoma Tybetańczyków i Tybetanek, szczególnie interesuje ich własnie zdanie, cichy protest, wyrażany także w komentarzach w internecie. Dla tego publikujemy tłumaczenie fragmentu raportu oddając głos samym mieszkańcom i mieszkankom Krainy Śniegów.
Reakcje Tybetańczyków w mediach społecznościowych dotyczące turystyki i podróży w Tybecie
To zdjęcie (powyżej), które krążyło wśród społeczności tybetańskiej korzystającej z popularnej chińskiej aplikacji na telefony komórkowe WeChat, przedstawia chińskiego turystę stojącego na buddyjskim malowidle naskalnym. Tymczasem w kulturze buddyjskiej stąpanie po świętych tekstach lub wizerunkach, a nawet dotykanie ich stopami stanowi zarówno brak szacunku, jak i postępowanie sprzeczne z zasadami tej religii, które my nazwalibyśmy grzechem.
Chińskie ideogramy nałożone na fotografię to 素质 (suzhi) oznaczające podstawową „właściwość wewnętrzną” danej osoby lub bardziej ogólnie „stopień jej ucywilizowania”. Umieszczenie tych znaków na zdjęciu turysty z Chin może wskazywać na naganność jego zachowania lub podkreślać negatywną cechę osobowości.
Oto jeden z przykładów wykorzystywania przez Tybetańczyków mediów społecznościowych jako platformy do wyrażania dezaprobaty dla podobnych zachowań turystów z Państwa Środka. W 2010 r. tybetańscy blogerzy publikowali posty, w których dawali wyraz swoim poglądom na temat chińskich turystów przybywających do Tybetu.
Gonpo Dordże z Lhasy pisał żartobliwie na swoim blogu w sierpniu 2010 r.:
„Ci nowi turyści (wybaczcie ostre słowa) muszą zachowywać się zgodnie z zasadami miejsca, które odwiedzają. (...) Dlatego przyjeżdżając do Tybetu, spróbujcie choć przez chwilę wzbudzić w sobie nastrój zadumy i uważnej uprzejmości, uznając fakt, że nie jesteście wszechwiedzący. Tylko przez pałac Potala w Lhasie przetacza się rzesza 4000 turystów dziennie. Zgodzicie się pewnie, że to ogromne obciążenie. Dlatego proszę was, krzykliwi przyjezdni, przybrani w okulary słoneczne i obwieszeni aparatami, o zachowanie nieco większego umiarkowania, ciszy i szacunku podczas wizyty w tym miejscu. Prawdziwy podróżnik winien uważnie czytać tabliczki i oznaczenia do niego skierowane, a następnie stosować się do nich. Czy naprawdę myślicie, że podczas zwiedzania Pałacu Buckingham pozwolono by wam biegać z wrzaskiem po wszystkich korytarzach, zakłócając spokój domu Królowej? We współczesnych Chinach mieszka dziś zbyt wielu małych cesarzy, którzy uważają się za pępek świata. Przed takimi ludźmi nie da się uciec.
Przyjeżdżając do Tybetu, z pewnością będziecie chcieli zrobić tysiące zdjęć. Rozumiem, że w ten sposób w pocie czoła zdobywacie szlify rasowych obieżyświatów i gromadzicie zaszczytne dowody waszych rozległych wojaży. I nic nie szkodzi, że oglądając wasze zdobycze, ci, których nie stać na podróż do Tybetu, poczują lekkie ukłucie zazdrości. Ale okażcie przy tym odrobinę serca!”
Znacznie ostrzejszy i bardziej gniewny wpis zamieścił w listopadzie 2010 roku bloger imieniem Namtso. Zatytułował go „Tacy ludzie powinni trzymać się jak najdalej od nas!”. Zwracając się wprost do turystów z Chin, autor pisze:
„Dla was religia to tylko kolejna ściema, na którą za nic w świecie nie dacie się nabrać.
Dla was wiara i religijność to domena wyłącznie ludzi prymitywnych i niewykształconych.
Dla was współczucie to zaledwie jeszcze jedna oznaka głupoty.
Dla was litość w sercu to tylko świadectwo słabości.
OK, mam dość tej dyskusji. Wyrażam wdzięczność Buddzie za udzielone mi błogosławieństwo wiedzy i zrozumienia.
Po prostu zostawcie nas w spokoju i pozwólcie pozostać bandą niecywilizowanych, wstecznych i nieudolnych głupków, za jakich nas uważacie!
W tej głupocie i zacofaniu jesteśmy bardzo szczęśliwi. Nie musicie przybywać do nas z misją ratunkową.
Zabierzcie więc waszą kulturę i racjonalne tłumaczenia i zwyczajnie dajcie nam spokój!”
Na serwisach z mikroblogami, np. Weibo, przypominającym zakazanego w Chinach Twittera, tybetańscy „obywatele sieci” (netizens) wielokrotnie publikowali swoje opinie na temat zjawiska, które słusznie postrzegają jako marginalizację języka tybetańskiego w warunkach gwałtownego rozwoju i rozbudowy infrastruktury w Tybecie.
Gdy 15 sierpnia 2014 r. otwarto w Tybecie nowe połączenie kolejowe Shigatse-Lhasa, tybetańscy internauci błyskawicznie zauważyli, że na biletach kolejowych nie znalazło się ani jedno słowo w ich ojczystym języku. Zdjęciom w mediach społecznościowych towarzyszyły rozliczne komentarze o braku informacji dla Tybetańczyków. Na przykład taki post (poniżej) z 17 sierpnia 2014:
Tłumaczenie: [Bilety kolejowe muszą być opracowane w dwóch językach.] Umieszczenie na biletach kolejowych informacji w języku tybetańskim mogłoby pomóc w podróży bardzo wielu rolnikom i koczownikom. Jeśli zgadzacie się ze mną, prześlijcie dalej ten wpis!
Inny użytkownik Weibo skomentował post o nowej linii kolejowej 16 sierpnia 2014 r. następującymi słowami: „największy problem to brak informacji po tybetańsku na biletach!”
Tymczasem trzeci tybetański internauta (post poniżej) odniósł się nie tylko do całkowitego zignorowania tybetańskich pasażerów i ich języka, ale także zwrócił uwagę, że na biletach zamiast Shigatse pojawia się nazwa Rikaze, czyli transkrypcja nazwy miasta w pinyin (pinyin to oficjalna transkrypcja wymowy znaków standardowego, pisanego języka mandaryńskiego na alfabet łaciński stosowana w Chinach), która nie odpowiada prawidłowej transliteracji z tybetańskiego.
Powiązana z otwarciem nowego połączenia kolejowego akcja internautów odniosła spory sukces. 19 sierpnia 2014 r. netizens korzystający z Weibo przesłali zdjęcia zmienionej wersji biletów, na których wreszcie można przeczytać informacje w języku tybetańskim.
Tłumaczenie: Bilet z napisami po tybetańsku, dzisiaj posyłam dalej ten dowód naszego małego zwycięstwa.