W „Gorejącym krzewie” Agnieszki Holland oglądamy gorzką scenę przymusowej kremacji szczątków Palacha i likwidacji jego grobu. Współcześnie władze Nepalu zachowały się gorzej: potajemnie pozbywając się ciała tybetańskiego bohatera w miejscu przeznaczonym dla bezdomnych lub opuszczonych. Dziś przypada ważny dzień związany z tą historią.
Działamy w solidarności z narodem tybetańskim w walce o jego wolność i niepodległość.
Niewiele wiemy o Drupczenie Tseringu. Miał 25 lat, był buddyjskim mnichem, niektórzy mówią, że synem ważnego duchownego z Kardze we wschodnim Tybecie, w styczniu udało mu się uciec z Tybetu przez coraz ściślej strzeżoną granicę chińsko-nepalską.
13 lutego dokonał samospalenia przed patrzącą na cztery strony świata stupą Boudhanat, jednym z najświętszych miejsc i symboli stolicy Nepalu – Katmandu. 13 lutego tybetańska diaspora ogłosiła nowym świętem narodowym – w stulecie proklamowania tybetańskiej niepodległości. Swoim aktem Drupczen Tsering wpisał się w poczet żywych pochodni, 'pało' – czyli bohaterów, jak nazywają ich pośmiertnie Tybetańczycy.
Tybetańskie samospalenia to trudny do zrozumienia i zaakceptowania dla wielu fenomen, szczególnie, że ich liczba przekroczyła już setkę. To poświęcenie dla narodu, ale też dramat i wyzwanie dla społeczności. „Gorejący krzew” Agnieszki Holland przybliża tą właśnie perspektywę, pokazuje represje, które zataczają coraz szersze kręgi po wydarzeniu, ale też ludzką stronę dramatu. Niespotykana dotychczas w historii skala tybetańskich protestów, jak mówią niektórzy sprawia, że świat zaczyna widzieć kolejne numery zamiast ludzi. Historia Jana Palacha, choć tak odległa w czasie i przestrzeni, być może pozwala choć trochę przybliża odpowiedź na pytanie „czemu to robią?”
Samospalenia w Tybecie trwają, pomimo że o zaprzestanie zaapelowali wpływowi tybetańscy duchowni i intelektualiści. Nie odbierają im jednak tytułu ofiar złożonych za wolność narodu. W Tybecie, świadkowie tragicznych wydarzeń chronią płonących lub to, co po nich zostanie, przed dostaniem się w ręce chińskiej policji. Ciała zanoszone są do klasztorów, aby odprawić, mimo niezadowolenia władz, stosowne obrzędy. Pogrzeby zamieniają się w masowe, czasem kilkutysięczne demonstracje solidarności.
W „Gorejącym krzewie” oglądamy gorzką scenę przymusowej kremacji szczątków Palacha i likwidacji jego grobu, który stał się miejscem patriotycznych wystąpień Prażan. Władze Nepalu, państwa które nie poprzez interwencję zbrojną, ale na własne życzenie znalazło się pod kontrolą obcego mocarstwa, zachowały się gorzej: potajemnie, w środku nocy 25 marca, paląc ciało w miejscu przeznaczonym dla bezdomnych lub opuszczonych. Ponoć nawet poskąpiły zapłaty wykonującym ten ponury obowiązek.
Wiemy, że o wydanie jego ciała upominała się tybetańska uchodźcza społeczność, apelowały organizacje międzynarodowe, trwały rozmowy dyplomatów. Potajemne pozbycie się ciała bohatera, bez możliwości odprawienia tradycyjnych obrzędów wywołało protesty i niezadowolenie społeczności tybetańskiej w Nepalu i na całym świecie. Stanowi jaskrawy przykład łamania praw człowieka i skali chińskich wpływów w tym himalajskim państwie.
3 kwietnia mija 49 dni od tego tragicznego wydarzenia. To symboliczna liczba dni dla tybetańskich buddystów, kiedy - w uproszczeniu - „dusza” zmarłego szuka kolejnego wcielenia. Tego dnia tybetańskie organizacje zapowiedziały protesty i zaapelowały o pamięć o Drupczenie Tseringu.
Kiedyś, w Lhasie powstanie zapewne aleja bohaterów, w której znajdzie się jego imię. Być może także przyszłe władze Katmandu nazwą jego imieniem jedną z ulic. Czechy musiały czekać dwadzieścia lat, aby ofiara Palacha przyniosła wolność (i 40 lat, aby Praga upamiętniła ulicą Ryszarda Siwca). Być może Tybetańczykom przyjdzie czekać dłużej, historia naszej części świata daje nadzieję, że zmiana jest możliwa. Póki co zostaje nam zamienianie kolejnych numerów w układane z fragmentów ludzkie historie. To także nasz obowiązek wobec Siwca, Palacha, Zajica, Plocka...