Historia Polski i Tybetu posiada wiele symbolicznych podobieństw. Refleksję budzi narodowa trwałość pamięci aktu jednego człowieka, mimo prób wymazania z historii, znajduje drogi by wypłynąć na powierzchnię. Daje to nadzieję, ale też uzmysławia intensywność, z jaką będzie trwała i odżywała pamięć o ponad 120 pojedynczych istnieniach.
Działamy w solidarności z narodem tybetańskim w walce o jego wolność i niepodległość.
8. września, obecny już tylko w wielu wspomnieniach Stadion X-lecia, 45 lat wstecz. 100 tysięcy ludzi, dożynkowe uroczystości, tańce, wiwaty, woń oficjalnych słów. Komunistyczne manekiny świętujące nie wiadomo co, rzekomo nieświadome drugiej strony medalu codzienności. Centralnie zaplanowany przebieg zdarzeń wypełnia się pusto z chwili na chwilę. Znienacka wkrada się weń jednak piekący zapach, przeszywający swym ostrzem zadowolone nozdrza. Krzyk, obłęd roztańczonych źrenic, panika, wir chaotycznych reakcji.
„Niech żyje wolna Polska! To jest okrzyk konającego, wolnego człowieka! Nie ratujcie mnie, zobaczcie, co mam w teczce!”
Miał flagę w ukochanych barwach i zakazane ulotki. Dożynkowa sielanka nie spłonęła równolegle z cichym bohaterem, obchody bezczelnie kontynuowano. Pragnący swobody ognisty symbol o własnych siłach opuścił zaludnione trybuny. (Nie)odpowiednie służby nie pozwoliły odejść mu niezidentyfikowanym. Zmarł w szpitalu.
Ryszard Siwiec żył niecałe 60 lat. Jak napisał w liście do żony (przechwyconym przez SB), przeżył te lata dla jednej, dosłownie płomiennej chwili. Chciał, by prawda i człowieczeństwo nie zaginęły.
„Nie pozwólmy zabijać naszej narodowej tradycji, kultury, historii i patriotyzmu! Nie pozwólmy sobie wydzierać wiary naszych ojców i matek Polek! Nie pozwólmy zatruwać naszej wspaniałej młodzieży jadem obcej ideologii, która się nigdy u nas nie przyjmie!” – to tylko fragmenty postulatów zapisanych na taśmie przez byłego żołnierza AK, magistra filozofii, ojca pięciorga dzieci, kochającego męża i dobrego człowieka. Nade wszystko miłością obdarzył jednak wolność, do której odważnie rozpoczął drogę. Zamykając epizod swojego przykładnego życia, otworzył rozdział zakończony dla ojczyzny pełną niepodległością.
„Usłyszcie mój krzyk! Krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu! Opamiętajcie się!” – ponadczasowy apel był głębokim wezwaniem do obrony podstawowych wartości i praw człowieka, głosem uciśnionych narodów drżących lękliwie przed wizją przyszłości.
Protestował przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968. Jednak dopiero przemiany roku 1989 roztopiły głęboki lód, pod którym znaczenie aktu Siwca tkwiło przez socjalistyczne lata. Odzyskawszy wolność mogliśmy, i możemy nadal, kultywować jego pamięć, stawiać różnokształtne monumenty, pośmiertnie odznaczać etc. Jednak czy działania te prowadzą do czegoś konstruktywnego? Czy sam Ryszard Siwiec byłby rad z pokazowych czynów, które nie wykorzystują aktywnego potencjału jego symbolu? Rocznice zawsze obfitują w wielkie słowa, ale są także okazją do refleksji na temat tych, którzy najczęściej nieświadomie, jednak „tu i teraz” powielają jego sposób walki o wolność.
Zwróćmy więc oczy w stronę Tybetu. … że niby za daleko, że nas to nie dotyczy, że inna kultura? Inna, owszem. Nawet nie judeochrześcijańska, co dla niektórych zasługuje już z pewnością na egzorcystyczną nagrodę. Buddyjskie podłoże niejako sprzyja poświęceniom, także w tej postaci. Przecież sam szlachetny Budda, zgodnie z jedną z przypowieści, realizując bodhisattwiczne postanowienie, ofiarował swoje ciało wygłodniałej tygrysicy. Od dwóch lat mamy do czynienia z bezprecedensową, aczkolwiek do cna smutną falą samospaleń o charakterze właśnie politycznym.
Tybet, od ponad 50 lat znajdujący się pod chińską okupacją karmiącą wszystkich propagandową papką kolektywnego raju, goreje niczym biblijny krzew. Każda z wzbijających się do odległego nieba iskier niesie światu pakunek cierpienia; problem w tym, że ani świat ani pozornie dobrotliwe ONZ nie chcą go przyjąć – interes ekonomiczny jest bowiem ważniejszy.
Dlaczego podobny przypadek w Tunezji spowodował natychmiastowy wybuch skumulowanej energii, dając upust rewolucji? Kraina Śniegów topnieje wspólnie ze swoimi synami, wołającymi coraz głośniej, jednak nadal bez odpowiedzi, o swobodę. Wielu ekspertów zdążyło już zaklasyfikować samospalenia jako działania przeczące idei non-violence, niebuddyjskie oraz niezgodne z szeregiem sztywnych zasad. Jeśli chcemy być tak bardzo w zgodzie z buddyzmem, to trzeba pamiętać, że o moralności czynu decyduje intencja zań stojąca – tu jest ona szlachetna, więc nie porywajmy się na intelektualne, prowadzące do nikąd opinie. Sam guru, Jego Świątobliwość, z którego imieniem na ustach idą w ogień kolejni Tybetańczycy, zachowuje z uporem kontrowersyjną neutralność, podkreślając jednak polityczny charakter protestów.
Wspomniana fala przybiera ogromne rozmiary, niespotykane dotąd wcześniej w historii. Statystyki przerażają w każdej postaci – ponad 120 osób postanowiło poświęcić się dla sprawy. Mnisi, mniszki, świeccy, a co uderza najbardziej – większość z nich to ludzie młodzi, mający do wypełnienia jeszcze tyle dni swojego cennego życia. Trzydziestą drugą w tym przeszytym bólem rachunku osobą był Jampel Yeshi. W 2006 roku, razem z piętnastoma pragnącymi wolności rodakami, przebrnął przez nieobliczalne Himalaje i dotarł do Indii. Pochodził z rodziny tradycyjnych nomadów, otrzymał nieformalną edukację pozwalającą mu jedynie na czytanie religijnych tekstów. Kiedy dorósł, dojrzała w nim również świadomość polityczna, stąd też podjął decyzję o wydostaniu się z okupowanej ojczyzny.
Paradoks – kochał Tybet ponad wszystko, a pragnął żyć dalej w Indiach. Kiedy spoglądał z Delhi na wschód, łzy samoistnie spływały po jego zahartowanych policzkach. Do ostatniego wysiłku w życiu przygotował się bardzo starannie – wschodzące słońce powitał ze spokojem i udał się do świątyni. Po powrocie zabrał ze sobą mały pakunek i dumną flagę z parą śnieżnych lwów. Dzień obfitował w wydarzenia – do Delhi z wizytą przybywał Hu Jin Tao, toteż na ulicach pojawiło się przeszło 3 tysiące demonstrantów. Wsiadł do zatłoczonego autobusu energicznych przyjaciół niosących w sercach nadzieję na lepsze jutro. Pustą butelkę po coli napełnił benzyną, w wybranym momencie nacisnął spust zapalniczki i objawił się w brzasku szalejących płomieni. Świadkowie wspominali o wykrzywionej twarzy i nieznośnym ryku ognia zamieniającym w skorupę ciało Jampela. Jedną z jego obaw było pozostanie „chłopakiem bez kierunku”, jak nazwał siebie w ułożonym niegdyś wierszu. Pragnął obudzić świat, przemówić do zbiorowego sumienia. Nie odszedł bez pożegnania, sporządził testament, zawierając w nim pobożne i powszechne życzenie tybetańskich ziomków.
„Wolność jest fundamentem szczęścia dla wszystkich istot. Bez niej 6 mln Tybetańczyków trwać będzie bez celu niczym maślana lampka na wietrze. Drodzy rodacy, jeśli się zjednoczymy i podejmiemy wspólny wysiłek, owo działanie przyniesie owoce. Nie miejcie więc do mnie żalu.”
Przesłanie to znajduje potwierdzenie także w słowach innego bohatera, Dupchena Tseringa (podpalił się w Kathmandu, w pobliżu stupy Boudhanat), który w opozycji do zachodniego przekonania „życie jest zbyt piękne, by odchodzić”, stwierdził, że to Tybet jest zbyt piękny, by miał odejść, dlatego woli poświęcić zań swoje życie. Pochylając się nad listą „żywych pochodni” podsycających nieustannie ogień tybetańskiego oporu, nasuwa się jedno dręczące pytanie – ilu jeszcze?
Historia Polski i Tybetu posiada wiele symbolicznych podobieństw. Refleksję budzi narodowa trwałość pamięci aktu jednego człowieka, mimo prób wymazania z historii, znajduje drogi by wypłynąć na powierzchnię. Daje to nadzieję, ale też uzmysławia intensywność, z jaką będzie trwała i odżywała pamięć o ponad 120 pojedynczych istnieniach. Według Gene Sharpa, autora przetłumaczonej m.in. na Tybetański książki „Od dyktatury do demokracji” - „dyktatury i tak ostatecznie upadną w konfrontacji z samodzielnością i mądrą strategią”. Smutne, że wspominając heroizm Siwca tak niewiele mamy do zaoferowania Tybetańczykom.