Wiemy nie od dziś, że żyjemy w społeczeństwie spektaklu. Jednak show, które dał w ostatnich dniach pewien prawicowy tygodnik pokazał jedną z gorszych twarzy tego społeczeństwa.
REKLAMA
Decyzja Anny Grodzkiej o starcie w prawyborach na kandydata/-kę na urząd prezydenta jest odważna. Posłanka związana z Partią Zielonych wiedziała z pewnością, że nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne i że stanie się ofiarą wielu ataków z różnych stron polskiej sceny politycznej. Póki co do boju ruszyła prawica…
Obawiam się, że jeśli Grodzka zostanie wybrana na kandydatkę na prezydentkę Polski kampania okaże się wielce nieprzyjemna, a ataki, równie żałosne jak ten z rozgrzewki na łamach „wSieci”, się nasilą.
Niemniej takiej kandydatury potrzebuje i polska lewica i Rzeczpospolita Polska. Jeśli Anna Grodzka weźmie udział w wyborach będzie jedyną kandydatką o lewicowych wartościach i prawdziwej lewicowej wrażliwości społecznej. Takimi kandydatami nie są bowiem ani kandydat SLD Magdalena Ogórek – o czym już pisałem – ani, dwulicowy niczym staroitalski bóg Janus, Palikot – oboje w dodatku startujący z pseudo-lewicowych ugrupowań.
Ta kandydatura stawia wyzwanie polskiej polityce, która dzięki niej ma okazję zrewidować wartości, na których się faktycznie opiera. W najbliższym czasie dowiemy się bowiem na ile liczą się kompetencje i praca, a na ile uprzedzenia i krzywdzące stereotypy. Jednym słowem, może wyjść na jaw czy zdaliśmy egzamin z demokracji i obywatelskości, czy podświadomie nadal tkwimy w peerelowskich mrokach. Objawami tego tkwienia są chociażby wyciągani z szafy podobno skompromitowani przodkowie lub wyimaginowane na potrzeby artykułu szczegóły z życia prywatnego polityków. Według piewców prawicy takie postępowanie sprawdzałoby „wiarygodność” kandydatów.
Osobiście nigdy nie pomyślałem, że fakt, iż posłanka Grodzka chodzi po domu z dresie czyni ją politycznie niewiarygodną. Prawicowa prasa wymyśliła jak dotąd różne kompromitujące farmazony. Tym razem umieściła bardzo wysoko poprzeczkę obrzydliwej i niemerytorycznej złośliwości.
W obronie Anny Grodzkiej stanęła młodzieżówka Partii Zieloni, Ostra Zieleń, która zorganizowała na Facebooku akcje wsparcia i poparcia posłanki pod tytułem #JeSuisAnia #JestemAnia. Polega ona na umieszczaniu swojego zdjęcia w dresie wraz z kartką, na której widnieje hasło z programu Anny Grodzkiej oraz nazwa akcji. Akcja ta wzbudza konotację ze słynnym sloganem #JeSuisCharlie, który opanował sieć po terrorystycznym ataku na redakcję francuskiego pisma satyrycznego „Charlie Hebdo”. Ostra Zieleń – ostra akcja. Podkreślmy od razu: nikt nikogo tu nie chce lekceważyć, a z pewnością nie ofiar paryskiego zamachu.
Rzecz jasna podniosły się od razu salwy krytyki wraz z pierwszym powiewem wiatru pochodzącym z prawej strony sceny politycznej (zob. komentarze na stronie wydarzenia). „Lewaki domagają się wolności słowa, gdy chodzi o nich, a odmawiają jej swoim krytykom” – słyszymy. Zastanawiam się jak daleko można zabrnąć w tak absurdalnym dyskursie?
Artykuł czasopisma „wSieci”, które wczoraj u Moniki Olejnik podarła Anna Grodzka nie ma bowiem za wiele, ba!, nic wspólnego z wolnością słowa. Nikt prawicowym żurnalistom nie zagląda w ich swobodę wyrażania myśli i sumienia. Musi jednak być jakaś myśl i choć krzta sumienia, a wolność słowa nie może oznaczać zgody na kłamstwo i żerowanie na najniższych uczuciach czytelników.
Zachowując wszelkie proporcje zważmy, że tu chodzi o formę przemocy, na którą w naszym społeczeństwie nadal jest zbyt duża akceptacja. O terroryzm uprzedzeń i niemerytoryczności.
