Oto opowieść o człowieku niezwykłym i kontrowersyjnym zarazem. Wątki sensacyjne i magia przeplatają się tutaj z mozolną pracą i światowym sukcesem. Zaś spokój i szczęście mieszają się z cierpieniem najbliższych. Niedługo - 20 grudnia 2012 roku - będziemy obchodzić trzydziestą rocznicę śmierci tego znanego na całym świecie rodaka. Poznajcie Państwo wielkiego geniusza muzyki i maestra życia - Artura Rubinsteina.
Kulturoznawca, kreator kultury i dziennikarz muzyczny. Twórca płyt oraz festiwalu "Pozytywne Wibracje". Doktorant Uniwersytetu SWPS.
Obdarzony talentem, z jakim rodzi się jeden na milion. Na sto milionów. Wyróżniony najwyższymi odznaczeniami państwowymi w wielu krajach. Zdobywca pięciu nagród Grammy (w tym w pośmiertnie w 1994 roku za życiowe dokonania). Nawet film dokumentalny o życiu Artura Rubinsteina "The Love Of Life" otrzymał w 1969 roku Nagrodę Akademii Filmowej Oskara. I nic dziwnego, bo jego życie - barwne, pasjonujące, niebanalne - to gotowy scenariusz filmowy.
Artur Rubinstein swoje 95-letnie życie przeżył w czasach dramatycznych i niespokojnych. Zabory, dwie wojny światowe, Holokaust i komunizm. Mimo tego, a może właśnie dlatego - znajdował czas na celebrowanie życia. Wśród przyjaciół i znajomych cieszył się niesłabnącą sympatią, uchodził za duszę towarzystwa. Charyzmatyczny, czarujący opowieściami gawędziarz. Uwielbiał znajdować się w centrum uwagi i zabiegać o uznanie towarzystwa. Mistrz elegancji, etykiety i swoisty człowiek renesansu. Młodzieńczą słabość do hazardu, już w dojrzałym życiu, szczęśliwie zastąpił innymi przyjemnościami. Koneser życia - hedonista w pozytywnym tego słowa znaczeniu - zgłębiał jego meandry. Fascynował się nie tylko muzyką, ale także literaturą, malarstwem, nauką, a nawet metafizyką.
Przyjaźnił się z Einsteinem, Ravelem, Chaplinem, Szymanowskim, Kochańskim, czy Witkacym. Pogodny z natury, bardzo lubiany. Na jego przyjęciach bywały setki innych wybitnych artystów, twórców i ludzi kultury. Portretowali Go m. in. Picasso i Boznańska. Znał osobiście Królową Elżbietę i kilku prezydentów Stanów Zjednoczonych, czy też Francji. Obracał się w towarzystwie najbardziej wpływowych ludzi ówczesnego świata. W 1915 roku był nawet podejrzewany o romans z królową Hiszpanii. Bo mimo że od 1932 roku przez blisko pół wieku był szczerze oddanym i kochającym mężem Anieli (Neli) Młynarskiej, nie przeszkadzało mu to szaleńczo i na zabój kochać wiele innych kobiet. Flirty i romanse Artura Rubinsteina niejednokrotnie powodowały dramatyczne zwroty w jego nietuzinkowym życiu. Chociaż starał się być dyskretny, jego życie osobiste prowokowało do oskarżeń i skandali. Ale przede wszystkim był znany i ceniony za swoją twórczość artystyczną. Był jednym z pierwszych na świecie artystów nagrywających i sprzedających płyty. Podziwiała go Indira Gandhi. W 1946 roku otrzymał amerykańskie obywatelstwo.
Artur Rubinstein wychował się w Łodzi, w tradycyjnej żydowskiej rodzinie. Miał sześcioro rodzeństwa. Koleje życia sprawiły, że stał się obywatelem świata - posiadał domy w wielu krajach. Na początku swojej kariery korzystał z pomocy sponsorów i mecenasów, ale już od połowy lat 30-tych wiódł dostatnie życie. Przez wiele lat posiadał plantację tytoniu na Kubie, gdzie produkował własne cygara. Ale do Polski powracał często, także po II Wojnie Światowej.
Ci Polacy, którzy znają Rubinsteina, pamiętają twórczość - grę na fortepianie. Znacznie mniej wiedzą o Jego równie wielkim patriotyzmie. Kochał Polskę, czemu dawał wyraz w najbardziej poruszający i naturalny sposób. Taki prosty przykład - Rubinstein biegle władał ośmioma językami, a do Polski przyjeżdżał jedynie na krótkie wizyty. Mimo to prywatnie, aż do samej śmierci, mówił wyłącznie w języku ojczystym. Po polsku. Moim pragnieniem jest oddać hołd temu wielkiemu Polakowi, tak, aby Jego godna podziwu postawa była wzorem dla nas wszystkich. To szczególnie ważne w dobie okropnej, politycznej walki i podziału na "lepszych i gorszych Polaków". Niedawna, kolejna rocznica odzyskania niepodległości i zdarzenia temu towarzyszące, pokazują, że nie tylko warto eksponować we współczesnej Polsce takie pozytywne, historyczne życiorysy naszych rodaków, ale wręcz trzeba. Potrzebują tego przede wszystkim młodzi Polacy, którzy wręcz organicznie potrzebują wzorów do naśladowania.
Niestety, najmłodsze pokolenia Polaków nie wiedzą o słynnym na całym świecie rodaku kompletnie nic. Zero. Szereg funkcjonujących od niedawna instytucji kultury w naszym kraju nie robi nic w sprawie „dziedzictwa narodowego”, które pozostało po Rubinsteinie. W Łodzi i Bydgoszczy odbywają się cykliczne konkursy Jego imienia. Być może Rubinstein żył tak kolorowo, że nie pasuje do ogłaszanych co roku celebracji wybitnych Polaków. Kto pamięta, że rok 2007 był między innymi Jego rokiem? Obydwie autobiografie i zdecydowana większość biografii o Rubinsteinie nie są wznawiane w naszym kraju od blisko 25 lat. Dlatego właśnie zdecydowałem się napisać ten tekst.
Kiedy ja usłyszałem pierwszy raz o Rubinsteinie? Pamiętam taki obrazek z telewizji w roku 1979. Na ostatnią wizytę do swojej ojczyzny przylatuje wybitny pianista Artur Rubinstein. Miał wtedy dziewięćdziesiąt dwa lata (już prawie nie widział). Ja niespełna siedem. Wiele lat później z przejęciem oglądałem zdjęcie z autografem przekazane podczas tej samej podróży cukierni Blikle na Nowym Świecie. Później był rok 1981 - telewizyjna premiera polsko – francuskiego filmu dokumentalnego z tejże podróży. A w styczniu 1983 roku Polska Kronika Filmowa wyświetlana w kinach publikuje materiały z życia Artura Rubinsteina. W ten sposób żegnamy wielkiego rodaka, który umiera w grudniu 1982 roku.
Dopiero od dziesięciu lat zacząłem zbierać i świadomie słuchać nagrań tego wyjątkowego człowieka. Wszystko zaczęło się od wysłuchania w nieistniejącym już komisie muzycznym Helicon na warszawskim Nowym Mieście kosmicznego wykonania Poloneza As-dur op. 53 („Heroica”), którym Artur Rubinstein spowodował, że ja, człowiek z kompletnie innej planety muzycznych fascynacji, popłakałem się. Uzbrojony w słuchawki i odwrócony od reszty ludzi w sklepie. Czułem, że nie chodzi tylko o Chopina. Wiedziałem, że ten człowiek miał do powiedzenia o moim ukochanym kraju coś bardzo ważnego i pięknego. Przejmującego i wzruszającego. To nagranie powstało w czasie Drugiej Wojny Światowej.
Po tym bardzo osobistym spotkaniu z Arturem Rubinsteinem, polowałem na wszelkie płyty długogrające i kompaktowe oraz filmy w internecie - z każdym wykonaniem tego Poloneza przez Rubinsteina. Obsesyjnie porównywałem je do nagrań innych pianistów. Choćby najpiękniejsze – nie poruszały we mnie tych strun, co Rubinstein. Większość muzyki wypływającej spod Jego palców wywoływała u mnie gęsią skórkę. Przy każdym odtworzeniu. Po jakimś czasie zacząłem czytać o samym pianiście. Powoli zacząłem też słuchać koncertów innych kompozytorów w interpretacji mistrza. A później innych pianistów. A następnie innych instrumentalistów. To wciąż amatorski zapał i powierzchowna fascynacja. Ale to on - Rubinstein – tak skutecznie zaraził mnie muzyką poważną. Uruchomił we mnie ten szczególny rodzaj wrażliwości. Od chwili, kiedy zacząłem wsłuchiwać się w jego nagrania, przestałem omijać sale koncertowe filharmonii. Moja wdzięczność za ten impuls musiała kiedyś zaowocować jakąś formą rewanżu. Stąd zabrałem się do gromadzenia materiałów do napisania niniejszego tekstu. Uznałem, że jestem to winny zapomnianemu w Polsce geniuszowi.
I tak oto przed Państwem mistrz - Artur Rubinstein - wirtuoz życia i geniusz muzyczny. Nie byłbym sobą, gdybym nie skompilował przy tej okazji także kilkunastu linków do koncertów, nagrań i filmów dokumentalnych. Czas przemówić o Maestro innym, współczesnym językiem. Zatem niech kolejna iskra wyjdzie z tego tekstu.
1. PATRIOTYZM
Czuł się i był zawsze przede wszystkim Polakiem. Co podkreślał przez całe swoje życie. Polakiem pochodzenia żydowskiego. Gdy po rozpadzie zaboru rosyjskiego, w wyniku Pierwszej Wojny Światowej, został bez paszportu - na wyraźną prośbę Rubinsteina, Król Alfons XIII polecił wydać mu respektowany na całym świecie specjalny, hiszpański paszport. Jako obywatelowi Polski, państwa, którego jeszcze nie było z formalnego punktu widzenia. Myślę, że po tym, co napisałem wcześniej o powrotach do Polski, o używaniu języka polskiego, którym to rozmawiał z żoną i dziećmi (widać to w kilku dostępnych filmach dokumentalnych), a także o tym, co dalej piszę, o graniu Chopina z intensywnymi myślami o Polsce w głowie i sercu, wystarczy jedna, acz wg mnie szokująco mocna i symboliczna anegdota.
Jest rok 1945. Artysta zdążył już zamieszkać na krótko w Warszawie, wyjechać z Polski w 1904 roku (zagrał przedtem w Polsce, choćby w 1902 roku pod batutą Emila Młynarskiego w Filharmonii Narodowej w Warszawie). Zdążył mieszkać w Berlinie i przede wszystkim wiele lat w Paryżu. Podczas Pierwszej Wojny Światowej mieszkał w Londynie. W Buenos Aires w 1933 roku urodziła mu się córka (Eva Rubinstein). W 1939 roku zdążył uciec przed Niemcami do Stanów Zjednoczonych i tam stworzyć swój nowy dom w Los Angeles (później w Nowym Jorku). W 1945 roku przyjmuje zaproszenie do zagrania recitalu podczas podpisania Deklaracji Narodów Zjednoczonych w San Francisco.
Spostrzega dwa niepokojące fakty. Po pierwsze, nie ma polskiej flagi na maszcie. Po drugie, nie ma polskiej delegacji (wówczas nie było jeszcze jednego rządu polskiego, a także Stalin sprzeciwiał się uczestnictwu Polski). W niezaplanowanym przemówieniu daje temu wyraz oburzenia. Na oczach całego świata wpada w furię. Nie przebiera w słowach. Zdenerwowany dopada fortepian i delikatnie, a następnie z całą mocą gra Mazurka Dąbrowskiego. Robi to tak ostentacyjnie, że ostatnie akordy niemal rozrywają klawiaturę. Publiczność składająca się z delegatów reaguje trwającą wiele minut owacją na stojąco. Nie potrzeba więcej komentarza. Tak zachowuje się prawdziwy Polak.
Wspominał to wydarzenie w swoim ostatnim wywiadzie - udzielonym Wolnej Europie w Genewie w lutym 1982 r. Przypominam jego fragment za:
Jan Tyszkiewicz: Panie Arturze, a może teraz skoczymy na chwilę do II wojny światowej, wróćmy do takich polskich gestów, kiedy otwierano Narody Zjednoczone w San Francisco? Artur Rubinstein: A tak. To było wtedy, podczas wojny. W niedzielę nie było tej sesji, ponieważ wszyscy odpoczywali. Ale ja miałem koncert w sali, zwykły koncert. Była duża sala, pełna chorągwi. Ja przyszedłem na próbę i szukałem chorągwi polskich. Chorągwi polskich nie było. Jak to, powiedziałem, cała wojna szła o Polskę. Niby to Francja, Anglia, Ameryka walczyły za Polskę. Ja byłem absolutnie wściekły. Jak był koncert po południu, musiałem zawsze podczas wojny grać na początku hymn amerykański. I grałem tym razem też, jak zwykle, ale nagle coś we mnie wezbrało. Moja żona stała tam za kulisami, wiedziała, co ja robię. Wstałem z krzesła, zamiast grać dalej, powiedziałem: "Tutaj, w tej sali, chcecie robić... urządzić szczęśliwą przyszłość świata. Brakuje mi chorągwi Polski, za którą walczyliście. Ja tego nie mogę tolerować. Ja wam zagram hymn polski. I proszę wstać!". I tam był rosyjski ambasador, przedstawiciele wszystkich ambasad... Przyszli na mój koncert, żeby się nie nudzić w niedzielę. No i wstali, ja zagrałem nasz hymn "Jeszcze Polska nie zginęła...", cudownie, pomalutku, powoli, nie tak jak zwykle śpiewają Mazurka, chociaż jest to mazurek. Dobrze, powoli, wzruszająco z całego serca... [W tym momencie głos mistrza załamuje się ze wzruszenia]. Bardziej maestoso. - Tak, z całego serca, i to strasznie ich uderzyło. Wszystkie gazety nie pisały o koncercie, tylko o tym. I to się bardzo rozeszło. No i armia polska tego nigdy nie zapomniała, nigdy. [Mistrz jest bardzo wzruszony]. - Czy to jeden z momentów, z których pan jako Polak jest najbardziej dumny w swoim życiu? - Tak - odparł Maestro.
Warto też wspomnieć, że włączał się w liczne akcje na rzecz Polski. Między innymi działał w Fundacji Paderewskiego, koncertował z Janem Kiepurą na rzecz polskiej emigracji, nagrywał audycje radiowe, emitowane w okupowanym kraju. Wspierał finansowo wielu uchodźców z Polski, w szczególności Juliana Tuwima.
2. TALENT
Artur Rubinstein bez wątpienia był najwybitniejszym pianistą świata przez dużą część swojego życia. Wydał ponad sto płyt - od chwili, kiedy wynaleziono taką możliwość aż do roku 1976 , kiedy to w wieku 85 lat przestał grać na fortepianie. Po śmierci wznowiono je wszystkie wiele razy. Zagrał też ponad 6 tysięcy koncertów - dosłownie na całej Ziemi. Sam mówił, że kochał muzykę Chopina od dziecka, grał ją z miłości, i do samej muzyki, i do Polski. Ale „łatka” najgenialniejszego „chopinisty” świata powstała także z powodów poniekąd marketingowych. Brzmi to dzisiaj zabawnie. Ale Rubinstein w wywiadach przyznawał, że równie dobrze jak Chopina, potrafi również zagrać Mozarta. To właśnie Mozartem między innymi zadebiutował koncertowo mając 13 lat. W 1900 roku. Ale świat nie oczekiwał od niego Mozarta. A on może z tym żyć – powiadał. Po Jego śmierci The New York Times napisał, że specjalnością Rubinsteina był Chopin.
Kogo grywał i nagrywał poza tym? Kto jeszcze był ważny w muzycznym życiu pianisty? Przede wszystkim Beethoven, Brahms i Debussy. Ze wskazaniem na Brahmsa. Poza tym Stravinsky, Ravel, Schubert, Prokofieff, Scriabin, czy mniej powszechnie znani kompozytorzy hiszpańscy i francuscy. To była jego specjalność. Ale zagrał chyba utwory wszystkich liczących się kompozytorów świata. A także innych - zupełnie nieznanych nam dzisiaj. Promotorami, mecenasami, czy nauczycielami Rubinsteina byli miedzy innymi wspaniali pedagodzy i muzycy. Jeden z nich, Joseph Joachim, poznał się na talencie genialnego dziecka, gdy miało ono zaledwie 6 lat. Joachim był przyjacielem samego Brahmsa, a także skrzypkiem grającym w jego orkiestrach. To między innymi wpływ Joachima oraz twarda szkoła najważniejszego nauczyciela, Heinricha Bartha, pozwoliły Rubinsteinowi grać koncerty ukochanego przez siebie Brahmsa. Znał on bowiem autorski pogląd kompozytora na każdą napisaną przez siebie nutę. To samo zresztą było z dziełami Szymanowskiego i wielu innych współczesnych mu twórców.
Rubinstein miał też bliskie kontakty z innymi pianistami swojej epoki. Szczególnie ze starszym o 27 lat rodakiem - Ignacym Paderewskim. Paderewski wspierał młodego kolegę. Wielu wybitnych pianistów innej narodowości także przez kilkadziesiąt lat wzbudzało w mistrzu podziw i szczerą zazdrość, co niejednokrotnie wyrażał w sposób ostry i dowcipny. W szczególności upodobał sobie genialnego Glenna Goulda. Ale z każdym w końcu zaprzyjaźniał się i o każdym potrafił po latach wypowiedzieć się uczciwie, obiektywnie i z należytym dystansem. Czasem przyznawał też, że chciałby posiąść wszystkie zdolności swoich konkurentów. Ale przecież nie musiał. Miał swój własny, niepowtarzalny i rozpoznawalny styl.
Nie jestem wykształconym muzykologiem. Tym bardziej biografem Rubinsteina. Jednak w największym skrócie można powiedzieć, że grał sercem. Nie wyobrażał sobie innego podejścia do sztuki w swoim wykonaniu. Był zupełnie inny niż Gould. Bardziej uporządkowany i elegancki za fortepianem. Nic w jego wykonaniu nie wyglądało na szaleństwo, czy grę „od niechcenia”. Chociaż, właśnie Goulda za ekstrawagancję cenił najbardziej. Rubinstein grając sercem także porywał i to było w nim najciekawsze. Nie do końca musiało to korespondować ze skrajnie elegancką prezencją samego muzyka na scenie. Każde dzieło i każdy kompozytor był tematem szczegółowych studiów Rubinsteina. Jeśli nie mógł porozmawiać z samym twórcą lub z ludźmi go znającymi – zamykał się i przygotowywał kolejne koncerty w skupieniu.
Zawsze zaczynał od zrozumienia intencji i sytuacji życiowej danego kompozytora - koniecznie w chwili pisania danego dzieła. Grając, szukał iskry, ryzyka, inspiracji chwili, czegoś, na co nie byłby przygotowany. Różnych punktów zaczepienia. Nazywał to "kroplą świeżej krwi". Uważał, że trzeba poruszenia i narodzenia się tego czegoś magicznego. Za każdym razem.
Mimo że przez wiele lat nie przyjmował uczniów, co uczynił w drugiej części życia, znany był z wielu spotkań z utalentowaną muzycznie młodzieżą. Powtarzał im, że nie można ćwiczyć dłużej niż trzy godziny dziennie. Maksymalnie cztery. Uważał bowiem, że pianista też człowiek i musi poznać, co to życie. Wielu uważało, że sam generalnie w swoim życiu zawodowym lenił się za bardzo - stąd głoszenie takich teorii. Jednak nie zawsze tak było.
Albowiem wyróżnia się w życiu pianisty Rubinsteina różne okresy. Pomijając pierwszych kilkanaście lat katorżniczej pracy, a także lata 30-te XX wieku (kiedy to grał już Chopina dużo szybciej niż później, co do dzisiaj podkreślają biografowie Rubinsteina), szczególnie czas po narodzinach dzieci był obarczony ważną, świadomą i wytężoną pracą samego artysty nad poprawą techniki. Wtedy potrafił ćwiczyć nawet 9 godzin dziennie. Nie traktował lekko rzemiosła, ćwiczeń, czy wiecznego samokształcenia. Jednak nadal często głosił, że trzeba przede wszystkim żyć, bo pianista nie znający dobrze życia, nie ma szans wyrazić niczego ważnego muzyką. Nie ma na to najmniejszej szansy. W końcu życie, podobnie jak muzyka to emocje.
Z powodów zdrowotnych (utrata wzroku) pianista przestał koncertować w 1976 roku. Ostatni koncert w Polsce zagrał w 1975 roku w swojej rodzinnej Łodzi. Z kolei do kanonu nagrań polskich weszła rejestracja koncertu z 1960 roku podczas inauguracji VI. Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, którego został honorowym przewodniczącym.
3. ŻYCIE TOWARZYSKIE
Tak jak napisałem wcześniej, co najmniej od 1904 roku aż do śmierci w 1982 roku, Rubinstein poznaje wszystkich najważniejszych obywateli świata. Nie dzieje się tak tylko dlatego, że w salach koncertowych poznaje najwybitniejszych przedstawicieli publiczności. Sam lubi organizować przyjęcia. Nie bójmy się tego słowa. Uwielbia balangować. Fama o tych przyjęciach towarzyszy mu przez całe życie. Cała bohema artystyczna i nie tylko – chce w nich uczestniczyć. Ciekawie opowiada o tym sam mistrz. Podczas jednej z biesiad Rubinstein rozmawiał przez całą noc z Albertem Einsteinem, co sądzi o duszy ludzkiej. Co to właściwie jest i czy istnieje. Proszę mi wierzyć – fascynujące dywagacje. Znowu odsyłam do filmów dokumentalnych dostępnych w sieci. Wydaje się, że to właśnie fantastyczne predyspozycje interpersonalne i czar Maestro zdecydowały, że zagrał w kilkudziesięciu filmach Hollywoodzkich, za które zbierał także nagrody i wyróżnienia. Wśród setek największych gwiazd kina, showbiznesu oraz estrady zaprzyjaźniony był m. in. z Charlie Chaplinem, braćmi Warner, czy Frankiem Sinatrą.
Nie jest przypadkiem, że żona Artura, Nela Rubinstein, jest autorką do dzisiaj przedrukowywanej legendarnej książki kucharskiej „Nela’s Coockbook”, przydatnej podczas przyjęć właśnie (wydanej także w Polsce pod tytułem „Kuchnia Neli”). Stanowi zapis upodobań kulinarnych jej męża i bohemy artystycznej Paryża, Nowego Jorku i Los Angeles.
4. RODZINA
Bardzo ciekawa i poruszająca historia rodziny z Łodzi. Ojciec - właściciel małej fabryczki tekstylnej. Artur rodzi się 28 stycznia 1887 roku, ma sześcioro starszego rodzeństwa. W wieku 2 lat podgląda lekcje fortepianu starszej siostry. Rodzina bankrutuje, ale widząc od 3 roku życia wyjątkowy talent Artura, wysyła go na nauki, a to do Berlina, a to do Warszawy. Wspiera jak może.
Zagubiony, młodziutki Rubinstein próbuje odebrać sobie życie w Berlinie. Jak sam mówi, głównie z powodu zawodu miłosnego, ale co frustrujące podwójnie, także z powodów finansowych. Nie widział perspektyw na zmianę tej sytuacji. Splot tych okoliczności i próba samobójcza stają się przełomem w jego życiu, o czym zresztą chętnie opowiada po latach. Dzisiaj powiedzielibyśmy – w ramach akcji społecznej skierowanej do wszystkich osób planujących taki desperacki krok. Oczywiście uważa, że był głupcem i doznaje olśnienia, kiedy pęka sznur, na którym próbuje powiesić się w hotelowym pokoju.. Później okaże się jeszcze, że Holokaust przetrwa wyłącznie jeden brat - Ignacy. Reszta rodziny ginie w obozach koncentracyjnych.
W roku 1932, ówcześnie 45-letni Artur, poślubia 24-letnią wówczas Anielę Młynarską. Także w dramatycznych okolicznościach. Albowiem córka Emila Młynarskiego jest obiektem Jego westchnień już od wielu lat. Po pierwsze, w okresie narzeczeństwa, kiedy to Rubinstein wyjeżdża na pół roku do Ameryki Południowej (płodząc tam i oddając do adopcji w Brazylii nieślubną córkę, Luli Oswald, która po latach zostanie pianistką), Nela postanawia wyjść za mąż za innego dżentelmena. Z kolei w dniu ślubu, Artur upił się jeszcze przed obiadem, a po ślubie spędził noc ze swoją ex-kochanką. Do czego przyznaje się po latach.
Wspaniałe dzieci z małżeństwa z Nelą – wszystkie urodzone między 1933 a 1946 rokiem. Eva, Paul, Alina oraz John. Każde z nich zasługuje na osobną opowieść. Artystą - aktorem został John (zdobywca prestiżowej amerykańskiej nagrody Tony Award), a także jego syn - wnuk Rubinsteina. Należy w tym miejscu stwierdzić, że Artur - głowa rodziny - będąc bardzo kochającym ojcem, co potwierdzają liczne relacje rodziny pianisty, bywał także na co dzień nie do wytrzymania. Skoncentrowany na swojej pracy i sobie samym, wymagał od najbliższych pełnego poświęcenia jego karierze. Nie był więc chodzącym ideałem.
Sam pianista wspominał, że zarówno on, jak i żona, nie potrafili wychowywać dzieci. Czynili to raczej intuicyjnie, a nieustające światowe turnee koncertowe powodowało dużo zamieszania w ich życiu rodzinnym. Ale dzięki pasji i podróżom rodzinnym po całym świecie, dzieci Rubinsteinów po dziś dzień przyznają we wspomnieniach, że ojciec wpoił im ogromną ciekawość życia. Rubinstein szczególnie ubóstwiał swoje dzieci, gdy były małe. Wzruszony, poświęcał im wtedy dużo czasu, kosztem ćwiczenia na fortepianie.
5. KOBIETY
To był temat mocno angażujący Rubinsteina. Pod koniec życia sam przyznał, że muzyka pochłaniająca go bez reszty to tak naprawdę numer dwa w jego życiu. Wcześniej mawiał, że w jego młodym życiu liczyły się wino, kobiety i śpiew. Później kategorycznie odwołał swoją wcześniejszą deklarację. Albowiem, jak to podsumował, aż 90% jego życia wypełniły kobiety. De facto wszystko wskazuje na to, że faktycznie przez pół wieku kochał nad życie swoją żonę Nelę. Zajmowała się ona zresztą całą karierą i szykowaniem niezliczonych tournee po świecie męża. Niemniej wiadomo, że wcześniej był wyrafinowanym kochankiem nie stroniącym od trójkątów, czworokątów i posiadania wielu kochanek w jednym czasie. A zatem nie był wiernym mężem - bywał szalonym kochankiem, z fantazją zatracającym się w licznych związkach nieformalnych. Niektórzy podejrzewali nawet, że był seksoholikiem. Co ujmujące, był przekonany o swojej brzydocie. Nie stanowiło to jednak żadnej przeszkody w zdobywaniu serc licznych kobiet.
Biograf Rubinsteina, Harvey Sachs, porównał ten stan do określenia używanego wobec Don Giovanniego. Albowiem artysta miał romanse z kobietami w każdym wieku, każdego typu urody i każdego statusu społecznego. Wśród nich były arystokratki, gwiazdy opery, baleriny, córki kolegów, żony polityków, czy wreszcie Jego uczennice. Między innymi związał się z Irene Curzon.
Muszę także dodać, że natrafiłem na jedną niepotwierdzoną wzmiankę o plotkach dotyczących kontaktów intymnych z nieletnimi (co zagłębiając się w biografię artysty wydaje się raczej nieuniknione). Nie było jednak żadnej sprawy karnej, nie jest to także tematem tej trudnej części wspomnień, czynionych w ostatnich latach przez dzieci artysty (odejście od żony w ostatnich latach życia, egocentryzm, czy sporadyczne wybuchy histerii). Jego wyczyny stały się wręcz legendarne, zatem na przestrzeni kilkudziesięciu lat powstało wiele pikantnych plotek i pomówień na Jego temat. Co ciekawe, wiele relacji z tamtych lat podkreśla wielką dyskrecję, jaką Rubinstein otaczał swoje liczne przygody i same kochanki.
Szczególnie zaskakująca oraz trudna do oceny historia przydarzyła się pod koniec życia Artura. W wieku 90 lat, po przeżyciu 45 lat w małżeństwie, postanowił zamieszkać z 58 lat młodszą asystentką brytyjskiego menadżera (zaś później hiszpańskiego) Annabelle Whitestone, z którą łączyła go bliska i sekretna relacja od 1970 roku. Nowa przyjaciółka Artura wreszcie zamieszkała z małżeństwem Rubinsteinów.
Sytuacja Neli, która nagle straciła zajęcie i ważną rolę w życiu męża, zaczęła się dramatycznie komplikować. Usunęła się w cień, nie godząc się na swoisty miłosny trójkąt. Rubinstein przez trzy lata przed śmiercią dużo podróżował chcąc pokazać Annabelle świat, który wcześniej poznał. To wtedy trafia po raz ostatni do Polski - w 1979 roku. Nigdy nie doszło do formalnego rozwodu z żoną, niemniej po wcześniejszym konflikcie z synem Paulem (nie pojawił się także na pogrzebie ojca), poróżnił się jeszcze w Genewie o Annabelle i krzywdzenie rodziny z córką Evą. Alina i John nadal odwiedzali ojca w Szwajcarii. Natomiast Nela, owszem, odwiedziła go niedługo przed śmiercią - 28 stycznia 1982 roku z okazji 95 urodzin. Małżonkowie rozmawiali ze sobą wtedy ostatni raz. Także w cztery oczy. Żona artysty zmarła 19 lat później. Ale, co interesujące, książka kucharska Neli jest dzisiaj na całym świecie bardziej popularna od nagrań jej wybitnego męża.
Chory na raka prostaty Rubinstein, zmarł w swoim mieszkaniu w Genewie 20 grudnia 1982 roku, miesiąc przed 96 urodzinami. Alina jako ostatnia z dzieci odwiedziła umierającego ojca. Aby zaoszczędzić córce cierpienia, dla odwrócenia uwagi, poprosił Annabelle o przyszykowanie homara na wspólny obiad (chociaż już wtedy praktycznie nie przełykał pokarmu). Umierał cierpiąc, ale dzielnie znosił ból. Wcześniej był nieznośnym hipochondrykiem. Prawda jest taka, że także i w tej tragicznej chwili Rubinstein żegnał się ze światem jak król życia, kochający muzykę ponad wszystko. Koncerty odgrywali mu zaprzyjaźnieni artyści, w tym Marta Argerich i młodziutki Shlomo Mintz.
Z tego, co wiemy dzisiaj, ostatnie miesiące u boku swojej wybranki przeżył bardzo szczęśliwy i spokojny. Annabelle czytała mu książki, co uwielbiał aż do śmierci. Prochy wybitnego polskiego wirtuoza zostały rozsypane rok później w Jerozolimie. Szkoda, że nie w Polsce. Kochał także Izrael, chociaż wymiar tej decyzji miał charakter bardziej symboliczny i raczej ekumeniczny. Nie był wierzącym i praktykującym wyznawcą żadnego kościoła. I do końca wspominał ojczyznę, w której - przypomnijmy – w chwili Jego śmierci trwał stan wojenny.
6. UMYSŁ
Po pierwsze, znajomość języków. Biegle władał aż ośmioma. Po drugie, fotograficzna pamięć. Po trzecie wreszcie, perfekcyjna pamięć do tego, co grał. Po zagraniu danego koncertu zapamiętywał na lata nie tylko partię fortepianu, ale także inne partie instrumentów w orkiestrze. Dzięki temu, ku radości biesiadników, podczas przyjęć bardzo często grywał na wyrywki wszystko, o co poprosili goście (nawiasem mówiąc oszczędzał dłonie i nigdy nie rozdawał autografów po koncertach). Po czwarte, miał jeszcze jedną zdolność. Umiał w pamięci, bez instrumentu, „przesłuchać” całe symfonie. I tutaj anegdota.
Zdarzyło się kiedyś Rubinsteinowi przy śniadaniu „przesłuchiwać” jeden z koncertów fortepianowych Brahmsa. Od początku, od pierwszej części. Nagle zadzwonił telefon. Odebrał. I po półgodzinnej rozmowie zaskoczony odkrył, że podczas tego całego czasu symfonia nadal „grała” w jego głowie. Znalazł się w połowie trzeciej części, co lekko go przeraziło, ale i ubawiło.
7. LUKSUS
Okres życia na rachunek innych zakończył na początku lat 30. Przełomem okazały się koncerty w Argentynie, Urugwaju i Chile. Zamiast planowanych piętnastu koncertów zagrał ich wtedy ponad sto. Jeszcze więcej pieniędzy przyniosły pierwsze nagrania. A także praca w USA. W tym role filmowe i nagrania ścieżek dźwiękowych do innych obrazów. Własne cygara przed Castro (Cuban Upmanns Cigars sygnowane nazwiskiem artysty), następnie Montecristo No. 2s oraz No. 4s. Wiele domów na całym świecie. Między innymi w Nowym Jorku, Los Angeles, Paryżu, Marbelli oraz apartament w Genewie.
Ubierał się w najlepsze, dostępne kreacje, mieszkał w najlepszych hotelach, podróżował najnowocześniejszymi środkami transportu. Jadał w najlepszych restauracjach. Uwielbiał pić szampana. Zdaniem Neli, nie gustował w winach tak bardzo, mimo że przyjaźnił się z rodzinami Rothschild, Polignac, czy najważniejszymi producentami win francuskich. Jednak znany był z tego, że dzielił się tym dobrobytem z bliskimi i przyjaciółmi. Zapraszał często do wspólnego biesiadowania, czy podróży.
8. PIĘKNE AUTOBIOGRAFIE
Są dwie. Jedna „Moje Młode Lata” (1973) oraz druga „Moje Długie Życie” (1980). Zdobyłem je na aukcjach internetowych. Nikt nie wydał ich w Polsce od 1988 roku. Niesamowite, że żadne polskie wydawnictwo nie zainteresowało się tak liczną, światową „kolekcją” książek o Rubinsteinie i nic nie wydało w nowej, wolnej Polsce, po 1989 roku. A choćby autobiografie artysty czyta się doskonale. Są dziełem sztuki. Serią niesamowitych opowieści oraz anegdot. Podobno tylko w niewielkim stopniu zmyślonych, więcej tam pomyłek dat i tytułów odgrywanych utworów. W przypadku drugiej części wspomnień, brakuje przyznania się Rubinsteina do wielu ze swoich istotnych romansów. To najpoważniejszy zarzut biografów artysty. Według mnie nietrafiony. Tak trzeba było, tyle mógł i chciał zrobić z szacunku do żony, a później przyjaciółki. Obydwie zadedykowane. Pierwsza Neli, a druga Annabelli.
Polecam także biografie wielu pisarzy ze świata, ale i tych w większości nie ma przetłumaczonych na język polski lub są wyprzedane ("Artur Rubinstein na tle epoki", Łódź 2007 oraz polskie tłumaczenie Dominiki Chylińskiej z 1999 roku najlepszej biografii pióra Harvey'a Sachsa "Rubinstein:A Life"). Na uwagę zasługuje także opis kolorowego życia artysty, na jaki natrafiłem, w dodatku nadal w sprzedaży, czyli jeden z rozdziałów książki autorstwa Sławomira Kopra "Życie Prywatne Elit Artystycznych Drugiej Rzeczpospolitej" (Bellona, 2010 rok).
9. BOGACTWO WYKONAŃ NA YOUTUBE
Udało mi się odnaleźć około 300 filmów poświęconych pianiście. Połowa to koncerty. Także całe. Wiele z nich to nagrania studyjne. Jest też ponad setka filmów dokumentalnych i wywiadów telewizyjnych, radiowych oraz tzw. promo wytwórni płytowych.
10. KOMPLETNA ANTOLOGIA NAGRAŃ JAKIEJ NIE BYŁO
Niespodzianka dla melomanów. Wielkie dziedzictwo mistrza w jednym miejscu. Nazywa się "ARTHUR RUBINSTEIN - THE COMPLETE ALBUM COLLECTION - 142-CD (!!!) + 2-DVD LIMITED DELUXE EDITION, w tym 164 stronicowy kolorowy album drukiem". *)
Wydawca: Sony Music w 2011 roku.
Czekałem na ten super box kilka tygodni. Waży ze 12 kg. Przyleciał aż z Wiednia. Leży tu przede mną. Niesamowita praca kilku zapaleńców współpracujących z rodziną Artura Rubinsteina. Arcydzieło wydawnicze. Album i opisy zapierające dech w piersiach. Wszystkie nagrania kiedykolwiek zarejestrowane, nie tylko macierzystej wytwórni RCA z lat 1928 - 1976. Także te najwcześniejsze. Ale i cztery niepublikowane dotychczas. Fragmenty z serii dziesięciu wyprzedanych koncertów zagranych w 1961 roku w Carnagie Hall (pobił tym rekord należący do Svietoslava Richtera - sześć recitali). Są też i filmy dokumentalne. Koszt w polskich sklepach internetowych to tylko 912 PLN. Poprzednia antologia kilka lat temu liczyła ok 80 płyt i kosztowała aż 1500 PLN. Poza tym, cóż za wyzwanie i przyjemność.
Jestem przekonany, że zgłębienie tych arcydzieł w całości zajmie mi resztę mojego życia. Czego i Państwu życzę. Zatem warto się śpieszyć, gdyż nie ma wielu takich rarytasów na rynku. Wydawnictwo na pewno jest limitowane. A byłoby wspaniale, gdyby duża część tego nakładu trafiła do rodaków Artura Rubinsteina. Do nas Polaków.
Podsumowując. Artur Rubinstein nie był krystalicznym ideałem. Nie był też tylko geniuszem. Jak każdy człowiek - miał wady i zalety. Świat i ludzie nie są czarno-biali. Charakteryzują nas także odcienie szarości. Tak samo jak Rubinsteina. Ale nie można odmówić Mu wybitnego talentu, bycia kolorowym ptakiem, a także bezwarunkowej miłości do swojej ojczyzny, muzyki, życia, świata i ludzi. Także do swoich najbliższych. Radości z przeżywania każdego dnia i z napotykania kolejnej osoby.
Rubinstein może być inspiracją także dzisiaj. Nie tylko dla melomanów i nie tylko dla tych, którzy szukają wzorów nowoczesnego, otwartego na innych patriotyzmu. Mawiał na przykład, że nie można krytykować tego, czego nie pozna się dobrze. Twierdził, że zawsze dyskutuje i argumentuje tylko w przypadku doskonałego poznania i zrozumienia danego zagadnienia lub czyjegoś poglądu. Wtedy zaczyna dyskurs. Prawda, że pouczające?
Grał tak jak żył. Żył tak jak grał. Pozostawił po sobie liczący tysiące godzin bezcenny dorobek. Także dla nas. Jakże miło, że ten fascynujący człowiek pochodził z Polski i był moim rodakiem. Ziomkiem.
*)
Co do pisowni imienia Rubinsteina. Sam artysta oraz jego rodzina tłumaczyli, że umówili się kiedyś, że pisownia imienia zależy od tego, jaka pisownia jest w miejscu, w którym się pojawia. Stąd w Polsce i krajach słowiańskich - zawsze Artur. W krajach anglosaskich i francuskojęzycznych Arthur. W krajach hiszpańskojęzycznych Arturo. I tak dalej. Wyjątkiem były przez jakiś czas Stany Zjednoczone, gdzie ówczesny agent artysty postanowił wzbudzić ciekawość publiczności egzotycznie brzmiącym imieniem Artur. Po latach imię zostało zmienione i ujednolicone w angielskojęzycznych wydaniach na Arthur.