Minister Adamczyk podczas swojego wystąpienia w Sejmie grzmiał o najdroższych drogach w Europie. Proces budowy dróg to jednak trochę bardziej skomplikowany proces niż drukowanie tabelek na pięciometrowej płachcie. Dotyczy to szczególnie dróg szybkiego ruchu, gdzie decyzje środowiskowe, prace projektowe trwają znacznie dłużej niż roboty budowlane. Zanim więc rzuci się oskarżenia o koszty budowy należy sprawdzić, kto te drogi zaprojektował.
Polska w ostatnich 8 latach w kwestii budowy dróg szybkiego ruchu osiągnęła niewątpliwy sukces. Coś co nie udawało się nam przez kilkanaście pierwszych lat naszej wolności udało się w dużej części zrealizować między rokiem 2008 a 2015. Nigdy wcześniej nie budowało się tak dużo, więc zdarzały się potknięcia. Trudno też powoływać się tylko na statystykę, która jako nauka służy tylko prezentacji danych i bez uwzględnienia całości otoczenia może prowadzić do fałszywych wniosków. Tym bardziej, że może być bronią obosieczną jeżeli statystyczne popisy ministra Adamczyka zaczynają analizować eksperci z branży drogowej.
Przeciętny człowiek kojarzy proces budowy drogi tylko z etapem, kiedy roboty budowlane powodują zatory i korki na trasie. Trudno sobie wyobrazić, że projektowanie czy przygotowanie placu budowy zajmuje czasami dwa razy więcej niż roboty budowlane. Jeżeli analizujemy koszty inwestycji kluczowe staje się złożenie ofert lub podpisanie umowy, bo wtedy możemy uznać ile kosztuje dana inwestycja. Dzięki temu możemy sprawdzić, kiedy drogi budowano najdrożej, a kiedy najtaniej.
W latach 2005 – 2015 podpisano umowy na budowę ponad 3000 km dróg szybkiego ruchu za ponad 107 miliardów złotych. Średnia cena za 1 km w składanych ofertach wyniosła niespełna 35 milionów zł. Znacznie przekroczona została tylko w dwóch przypadkach. W latach 2012-2013, kiedy to po boomie inwestycyjnym związanym z EURO 2012 i przed nową unijną perspektywą podpisano umowy tylko na 36 km dróg szybkiego ruchu (w tym na biegnącą przez Warszawę i wymagającą wielu nakładów trasę S8, która zawyżyła średnią). Nawet wtedy po przeliczeniu na euro średni koszt mieścił się jednak w średniej unijnej.
Drugi przypadek to rok 2008, kiedy rozstrzygano przetargi na prawie 162 km dróg szybkiego ruchu za średnią cenę ok. 45 milionów zł za 1 km. To znacznie większa próba do analizy i wyciągania rzeczywistych wniosków. To również rok, w którym wydawano pierwsze pieniądze pochodzące z funduszy unijnych na lata 2007-2013. Rozstrzygane, wtedy przetargi zostały przygotowane i ogłoszone jednak jeszcze za czasów, kiedy resortem rządziło Prawo i Sprawiedliwość. Stawiało to ówczesnego ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka w bardzo trudnej sytuacji. Albo robimy wszystko od nowa przekreślając szanse na budowę jakiejkolwiek infrastruktury przed EURO 2012 i ryzykujemy jeszcze utratę funduszy unijnych, albo kontynuujemy program rozpoczęty przez Prawo i Sprawiedliwość na bieżąco korygując błędy. Efekty widać było w kolejnych latach, kiedy to jednostkowy koszt 1 km drogi szybkiego ruchu nie tylko spadł, ale również w przetargach zaczęły pojawiać się oszczędności. Wcześniej była to sytuacja niespotykana, bo ze względu na niską jakość dokumentacji projektowej tworzonej za czasów Prawa i Sprawiedliwości ceny ofertowe były o ok. 10% wyższe od cen kosztorysowych.
Jeżeli minister Adamczyk z trybuny sejmowej zarzuca Platformie Obywatelskiej, że budowała najdroższe drogi w Europie to niech pamięta, że zaprojektowane zostały one przez Prawo i Sprawiedliwość. Szczególnie, gdy ilustrując przykłady wyimaginowanego „drogowego bizancjum” przedstawia zdjęcie węzła autostradowego Sośnica – Gliwice, którego 1 km kosztował 388 milionów zł. Dziś mało kto już pamięta, że zaprojektowano go i skierowano do przetargu w kwietniu 2007 r., kiedy ministrem infrastruktury był przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwości.