Miał 21 lat, kiedy zaciągnął się do wojska, żeby móc za darmo studiować. Spędził sześć lat jako operator drona - zdalnie sterowanego samolotu bojowego. - Nie myślałem, że mogę zabić tylu ludzi. Tak naprawdę, w ogóle nie myślałem, że mogę zabić - mówi dziś Brandon Bryant.
Reporterzy natemat o tym, co ważnego dzieje się za granicą.
Nie wytrzymał, gdy na jego oczach od właśnie odpalonej rakiety zginęło afgańskie dziecko. Odszedł z wojska, teraz opowiada o swojej pracy brytyjskiemu dziennikowi "Daily Mail".
Do wojska trafił przez przypadek – dotrzymywał towarzystwa zaciągającemu się przyjacielowi i usłyszał, że jeśli sam pójdzie do lotnictwa, armia opłaci jego naukę. Szybko trafił do bazy sterowania dronami, mieszczącej się w Nowym Meksyku w Stanach Zjednoczonych. Bezpiecznie siedząc w zaciemnionym pomieszczeniu jednym naciśnięciem guzika odpalał śmiercionośne rakiety spadające na tereny oddalone o tysiące kilometrów.
Często widział ginących od jego rakiet ludzi, najbardziej traumatyczna była dla niego jednak sytuacja, gdy już po wydaniu polecenia ostrzału afgańskiej chaty nagle zza niej wyłoniło się dziecko. Bryant nie mógł już nic zrobić - tylko patrzeć, jak po kilku sekundach wszystko przed jego oczami zamienia się w pył. "Czy właśnie zabiliśmy dziecko?" - zapytał swojego drugiego pilota.
Po tym przeżyciu żołnierz miał coraz większy problem z odcięciem się od tego, co robił w pracy i prowadzeniem normalnego życia. Odszedł z wojska, zdiagnozowano u niego zespół stresu pourazowego - schorzenie typowe dla żołnierzy wracających z prawdziwego frontu.