Norweski dziennik „Afenposten” opublikował artykuł bazujący na wynikach badań polskich i norweskich naukowców, którzy przez trzy lata sprawdzali, jak się żyje polskim rodzinom w krainie fiordów. Chodzi o współfinansowany ze środków funduszy norweskich w ramach programu Polsko-Norweska Współpraca Badawcza projekt Transfam. Realizowało go konsorcjum polsko-norweskie kierowane przez Uniwersytet Jagielloński. Ze strony norweskiej zaangażowało się kilka placówek, w tym Uniwersytet Nauk Stosowanych w Oslo i Akershus.
Konkluzji z badań przeprowadzonych w Norwegii jest wiele, a jedna z najciekawszych to twierdzenie, że w temacie edukacji kultura polska i norweska pozostają w konflikcie. Ofiarami tej kolizji są dzieci polskich imigrantów.
Super dzieciaki i zatroskani rodzice
Naukowcy przebadali zarówno nauczycieli, jak i polskich rodziców. Odkryli coś, co wprawiło ich w zdumienie. Okazało się, że polskie dzieci wpasowują się w norweskie środowisko tak dokładnie, iż przez nauczycieli nie są identyfikowane jako imigranci. O ich nienorweskim pochodzeniu szybko się w szkole zapomina, a ewentualnych kłopotów nie tłumaczy faktem, że przybyły z innej kultury (co dotyczy np. dzieci z Syrii, Somalii czy Bangladeszu). Mali Polacy szybko opanowują język i zasady współżycia społecznego w Norwegii. Nie wyróżniają się wyglądem, chodzą na wybrane zajęcia dodatkowe (choć najchętniej na te, w których dobrze im idzie, co w Norwegii jest rzadko spotykane), personel szkolny traktuje ich tak samo jak norweskich uczniów. Zupełnie inaczej jest jednak z ich rodzicami.
Dorośli imigranci z Polski traktują norweski system szkolny z dużą nieufnością. Mówiąc krótko, boją się, że ich pociechy zostaną idiotami. W opinii wielu Polaków program norweskich szkół nie umywa się do polskiego, jakość nauczania jest marna, a szkoła podstawowa bez ocen to jak nie szkoła.
Naukowcy chcieli też zebrać opinie wśród polskich dzieci, ale w praktyce okazało się to niemożliwe. Polscy rodzice są tak wystraszeni możliwością ingerencji z zewnątrz, że nawet ankieta niezależnego instytutu badawczego kojarzy im się z okrytym złą sławą Barnevernet.
Co daje szkoła?
Socjolog Randi Wærdahl komentując wyniki badań powiedziała „Aftenposten”:
- Norweska szkoła koncentruje się na wykształceniu w uczniach umiejętności społecznych, a polska szkoła ma dostarczać wiedzy. Polacy nie oczekują od placówki edukacyjnej, iż da ich dzieciom umiejętność krytycznego myślenia.
Norweskie podstawówki różnią się od tych, jakie imigranci znają z Polski. Uczniowie dużo czytają, spędzają czas w bibliotece, często chodzą na wycieczki, wiele materiału przyswajają wykonując projekty w grupach. Zebrania z rodzicami w niczym nie przypominają polskiego koszmaru publicznego prania brudów. To kameralne spotkania nauczyciela, dziecka i rodzica, na których z takim samym spokojem i zaangażowaniem omawia się rozwój społeczny dziecka (czy ma kolegów, jak się do nich odnosi, czy potrafi pomagać innym, czy czuje się bezpiecznie w środowisku, czy współpracuje z dorosłymi oraz rówieśnikami), jak i wyniki w nauce.
Częścią edukacji w norweskich podstawówkach jest współpraca uczniów starszych i młodszych klas. Starsi pomagają młodszym w nauce i zabawie. Mają dyżury w młodszych klasach, a od klasy czwartej stają się przewodnikami i opiekunami kilkorga pierwszaków.
Michał Borysewicz, którego pociechy kształcą się w norweskiej szkole Montessori, jest z jakości edukacji zadowolony.
- Podoba mi się, że małe dzieci są pod opieką starszych klas na przerwach czy na basenie – mówi. – Kolejny plus polega na tym, że w klasach są dzieci z upośledzeniami, więc wszyscy uczą się tolerancji oraz pomagania rówieśnikom w różnych sytuacjach. Za największy minus natomiast uważam fakt, że niektórzy nauczyciele nie przykładają się do pracy, na czym zdolni wychowankowie tracą, ale tak jest chyba w każdym kraju.
Nic ponad program
Norweska szkoła nie motywuje do pracy – to zarzut nie tylko polskich rodziców, ale i innych imigrantów. Rosjanie, Ukraińcy, przedstawiciele narodów niegdyś wchodzących w skład byłej Jugosławii zgodnie twierdzą, że kto chce, by jego dziecko w Norwegii wyszło poza szkolny program, powinien zadbać o to sam.
- Zuza nie musi stresować się szkołą, czuje się tam bezpieczna, co uważam za duży plus – mówi Zofia Sienicka, której córka uczęszcza do jednej z podstawówek w regionie Sør-Trøndelag. - Mam jednak zastrzeżenia do warunków, jakie tworzą nauczyciele. Chwalą dzieci na potęgę bez względu na wyniki w nauce, a przy tym nie motywują uczniów, którzy mają możliwości osiągnąć coś więcej. Mam wrażenie, że bycie "lepszym" jest niepożądane. Rozmawiałam o tym z wychowawcą córki wiele razy, tłumaczył, że on nie ma żadnych narzędzi, aby dzieci robiły coś poza programem.
Pod wrażeniem norweskiego systemu edukacji nie jest na razie Marcin Góralczyk, tata siedmioletniego Filipa.
- Na tym etapie, szkoła nie daje synowi nic poza dobrymi kontaktami z rówieśnikami – twierdzi. - Wszystkiego, co Filip umie i czym się szczyci (np. czytać, dodawać w pamięci do 1000, mnożyć), nauczyłem go sam. Od roku co tydzień uczy się po polsku choć jednego 3-4 zwrotkowego wierszyka. W szkole, do której uczęszcza od dwóch lat, nie uczył się jeszcze żadnego. Nawet na nartach biegowych bije kolegów na głowę, bo nauczyli go tego polscy rodzice.
Życie zamiast „Iliady”
W Norwegii uczy się obecnie kilkanaście tysięcy polskich dzieci. Większość z nich nigdy nie przeczyta „Iliady”, nie pozna szczegółów z historii powszechnej, ani nie nauczy się na pamięć stolic wszystkich państw. Będą za to dobrze mówić kilkoma językami i nie wstydzić się ich używać, nauczą się rozwiązywać konflikty bez użycia przemocy, poznają zasady dyskusji, polubią książki, zdobędą też wiedzę o różnych religiach. To, że Norwegowie są jednym z najbardziej „zaczytanych” narodów Europy oraz jednym z najbardziej aktywnych, jeśli idzie o członkostwo w różnych organizacjach, bierze początek w podstawówce.
Mieszkająca w Bergen nauczycielka Magdalena Ihnatowicz uważa, że polskiego i norweskiego systemu edukacji nie można porównywać.
- Norweska szkoła uczy życia – twierdzi. - Praktycznego podejścia do tematu. Szczególnie sprawdza się to w nauce języków obcych. Zdarza się, że zagadnienia szczególnie z przedmiotów ścisłych są traktowane po macoszemu, ale nie uważam tego za znaczący problem. Jeśli nauczyciel, niezależnie od tego czy polski czy norweski, będzie potrafił obudzić w dziecku pasję, a rodzic będzie w tej pasji dziecko wspierał, to młody człowiek osiągnie sukces.
Wtóruje jej dyrektor szkoły podstawowej w Bjung, Bodil Skorstad. Podkreśla, że norweska edukacja obok przekazywania wiedzy ma za zadanie kształcenie postaw, w tym w szczególności respektowania praw innych. Szacunku do drugiego człowieka uczy się okazując go w pierwszej kolejności dziecku.
- Głos ucznia i jego opinie są słyszane, stale brane pod uwagę w codziennym nauczaniu – tłumaczy. – To ważne, by nauczyć młodzież stawiania czoła różnym problemom i wyrabiania sobie własnego zdania.
Polska kultura nie różni się znacząco od norweskiej. W przypadku edukacji chodzi tak samo o odmienne definicje szkolnych zadań, jak o różnice w definiowaniu słowa „idiota”.