Konkurs „Wybitny Polak” promujący tych, którzy odnieśli sukcesy na emigracji, ma edycje w wielu krajach. Czy wszędzie reakcją na zaproszenie jest umniejszanie swoich dokonań?
Rozpoczęła się szósta edycja konkursu „Wybitny Polak” w Norwegii. Konkurs będący inicjatywą Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska” ma za zadanie promować Polskę i Polaków na świecie, a także przybliżać dokonania osób, które odniosły sukcesy zagranicą. Diaspory organizują lokalne edycje, między innymi w Austrii, Belgii, USA, Wielkiej Brytanii i Francji. Domyślam się, że wszędzie organizatorzy muszą dokładać starań, aby przekonać kandydatów, iż warto prezentować własne zasługi. I zastanawiam, czy z podobną nieśmiałością do takich zmagań podchodzą inne nacje.
„Czy na pewno o mnie chodzi?”
Częstą reakcją na zaproszenie do udziału w konkursie jest zdziwienie i zażenowanie. „Ja? Czy aby na pewno o mnie chodzi?” – pyta zdumiony Polonus. – „Ależ ja niczego ważnego nie dokonałem”. I nie ma znaczenia, czy stworzył instytut naukowy, napisał książkę, wynalazł coś, co ułatwia życie chorym, zdobył medal, czy założył prężnie działającą organizację polonijną. I tak wątpi w wagę swojej pracy. Niekiedy protestuje tylko przez chwilę, by konwenansom stało się zadość, częściej uparcie i z autentycznym przekonaniem, że jego poczynania są czymś przeciętnym i niezasługującym na atencję.
Skromność jest godna pochwały. Naturalną reakcją na zaproszenie do konkursu powinna być refleksja, czy aby na pewno godni jesteśmy zaszczytów. Po chwili zadumy warto jednak przejść do rzeczy i podjąć wyzwanie. Ryzyko polega tylko na tym, że wybrany zostanie ktoś inny, kto lepiej przygotował aplikację albo zrobił coś, co komisja oceniająca zgłoszenia uzna za godniejsze wyróżnienia. Zawsze można spróbować za rok. Od przegranej nic się nie zmieni, od wygranej zaś może wiele. Tytuł „Wybitnego Polaka” w CV robi w Norwegii wrażenie. Ranga konkursu rośnie, a galę finałową w Oslo miejscowi politycy mają już wpisaną w swoje kalendarze. Nic, tylko się chwalić. Bo w tym wszystkich chodzi o coś więcej niż jednostki.
Bez echa
Na emigracji trudniej jest odnieść sukces niż w kraju urodzenia. Po pierwsze, przeciętny emigrant na początku pobytu nie zna języka obcego na tyle dobrze, by posługiwać się nim jak własnym. Brzmi mało przekonująco, jest nieprecyzyjny, nieśmiały i trudno go zrozumieć. Po drugie, wyjeżdżając pozbawia się naturalnej sieci kontaktów. Wydaje mu się, że to będzie bez znaczenia, ale myli się.
Ludzie, których poznaliśmy w podstawówce, w klubie, w wojsku, na meczu albo na oazie, nie mówiąc już o tych z czasów szkoły średniej i wyższej, mają znaczenie, gdy szukamy pracy, realizujemy jakieś zadanie lub odnosimy sukces. Dzięki nim echo naszych działań w naturalny sposób rozniesie się po społecznych kręgach. Dokonania obcokrajowców budzą mniejsze echo w miejscowych mediach, niż powinny. Nie ze złej woli, po prostu ludzie interesują się bardziej tym, co już znają niż nieznanym. Mają więcej empatii dla osób, z którymi z rożnych powodów czują się blisko, na przykład dlatego, iż dzielą podobne wspomnienia i wartości.
Na przekór skromności
Polacy odnoszący sukcesy zagranicami sami powinni wywołać echo wokół swoich dokonań. W Norwegii, Austrii, Francji czy Kanadzie musimy się „przechwalać” bardziej niż byśmy to robili w Polsce. Czasem nawet trochę na siłę, na przekór wrodzonej skromności.
Zgłoszenia w Norwegii należy wysyłać do 4 kwietnia na adres mailowy uci.org@gmail.com.
Gala finałowa odbędzie się 16 kwietnia w Oslo Konserthus.