Kiedy Janusz Palikot przyklejał w blasku fleszy akt swojej apostazji do bazyliki OO. Franciszkanów w Krakowie i ogłaszał rozbrat z Kościołem, w Zakopanem rozpoczynała się właśnie dyskusja o relacjach państwo-Kościół tu i teraz, czyli we współczesnej Polsce.
Choć organizatorem debaty był prof. Jerzy Hausner i blisko setka jego studentów, na sali nie brakowało, zwłaszcza wśród zaproszonych gości, zarówno tych odwołujących się do tradycji lewicowych, jak prof. ewa Łętowska, jaki i konserwatywnych, żeby wymienić tylko prof. Andrzeja Zolla. Byli także ludzie otwarcie sympatyzujący z Palikotem jak prof. Środa, ale w pewnym momencie pojawił się także kard. Nycz.
Wszyscy podczas kuluarowych rozmów, zachowując swoje opinie i stanowiska, popisy Palikota uznawali za błazenadę i medialny event. Wspominam wczorajszą debatę i celowo wymieniam te parę osób, żeby pokazać, że miejsce do dyskusji o Kościele w demokratycznym państwie prawnym, jest właśnie na takich forach czy na sali sejmowej, a nie w nieudolnym naśladowaniu Lutra, bo przecież to ani nie te czasy, ani nie ten format (osób i sprawy).
W Zakopanem było ciekawie, gdyż nikt nie ukrywał, jak to czasem na rożnych oficjalnych spotkaniach bywa, że znajdujemy się w sytuacji, która rozstrzygnie przyszłość Kościoła, ale też określi pozycje i siłę państwa na długie lata.
Cezary Michalski, choć narzekał na słabość państwa, celnie przypomniał słowa socjalisty, Stanisława Brzozowskiego, tak uwielbianego choćby przez środowisko lewicy z Krytyki Politycznej, który otwarcie określił źródło przewagi Kościoła nad innymi zorganizowanymi formami życia wspólnotowego, w tym i państwa.
Pisał on: "Może byśmy uprzytomnili sobie na razie, że oprócz chrześcijańskiej - a gdybym miał tu miejsce, broniłbym tezy, że prócz katolickiej - nie posiadamy żadnej kultury".
To właśnie dlatego Kościół ma także w dzisiejszej Polsce pewna "przewagę" kulturową również nad państwem, którego Polacy tak długo albo byli pozbawieni, albo zwyczajnie je zwalczali.
Autorytetu państwa nie udało się trwale zbudować w III RP targanej nie tyle różnymi aferami, ile zwykłą partyjnością i upolitycznieniem wszystkiego. To właśnie było przyczyną słabości egzekucji prawa i zasad regulujących wzajemne relacje państwa w odniesieniu do Kościoła. Zamiast trzymać się Konstytucji górę brała partyjna kalkulacja (jak za czasów lewicy), lizusostwo (w okresie AWS) czy próba zwasalizowania "naszego" Kościoła za czasów Jarosława Kaczyńskiego.
Dziś, w obliczu akcji i retoryki Palikota, pojawia się coraz częściej kontrakcja części środowisk katolickich domagających się wprowadzenia czegoś na kształt "katolickiego państwa narodu polskiego".
Środowiska sympatyzujące z Palikotem głoszą konieczność zepchnięcia Kościoła do kruchty (parodiując tym samym francuski model tzw. ostrej separacji) i ograniczenia jego aktywności jedynie do wymiaru kultycznego oraz zredukowania wpływu tak na indywidualnego człowieka, choćby był członkiem wspólnoty religijnej, jak i publicznym, co zresztą (o czym często się nie pamięta) stoi w sprzeczności z zapisami Traktatu Lizbońskiego.
W kontrakcji środowiska Marka Jurka, Frondy, Christianitas (czasem także nauczania płynące z fal Radia Maryja) domaga się nadrzędności norm religijnych nad prawem stanowionym, podporządkowania państwa misji Kościoła i zamienienie Dobrej Nowiny dobrymi ustawami, co ma być panaceum na każdy kryzys i wszystkie problemy.
Tymczasem wystarczy poczytać nauczanie Kościoła z deklaracją o wolności religijnej i konstytucja soborowa "Gaudium et spes" oraz Konstytucje RP żeby relację państwo - Kościół ułożyć na zasadach autonomii, współpracy i niezależności obu podmiotów, które choć w wielu wymiarach podobne, mają zupełnie inne cele. Tego niestety część polityków, ale i hierarchii nie tyle nie rozumie, ile zwyczajnie nie chce zrozumieć.
Zresztą ze szkodą nie tylko dla sprawy, ale i dla samych siebie.