Zbliża się finał rozmów o Funduszu Kościelnym. Być może już w ciągu kilku tygodni stalinowski relikt zakończy swój niesławny żywot. W zamian, Kościoły będą musiały zmierzyć się z nową rzeczywistością, gdzie to od wiernych będzie zależało ile pieniędzy znajdzie się w dyspozycji Kościoła. Niby nic nowego, a jednak to mentalna i faktyczna rewolucja w zasadach wsparcia finansowego Kościołów.
Jest tylko jedno małe „ale” – Michał Boni zanim zakomunikuje kard. Nyczowi wspólny sukces musi przekonać do tego Premiera i Ministra Finansów. Dyskusja na Radzie Ministrów może okazać się nie mniej burzliwa niż niektóre rozmowy z biskupami.
Mało kto uświadamia sobie, że część relacji między państwem i Kościołem nadal określa preambuła ustawy o „dobrach martwej reki”, którą napisał osobiście Bolesław Bierut w 1950 r. ustanawiając tym samym Fundusz Kościelny. Bieruta oczywiście już nikt wspomina, ale od prawie dekady każda próba likwidacji Funduszu napotyka na problemy, paradoksalnie z obu stron. Może dziwić obrona dekretu Bieruta tak przez Kościół („niech zostanie jak jest) jak i kolejne rządy („a może lepiej tego nie ruszać”).
Okazuje się, że za czasów rządu Leszka Millera strona kościelna posiłkując się opinią jednego ze swoich doradców (a był nim mający akurat przerwę w pracy dla administracji państwowej obecny wojewoda małopolski i niedawny szef MSWiA Jerzy Miller) zaproponował rozmowy zmierzające do likwidacji Funduszu.
Odzew strony rządowej był mniej niż umiarkowanie pozytywny.
Potem fundusz, także zew względu na stosunkowo małą wielkość obciążeń finansowych dla państwa, został odłożony „ad calendas grecas”.
Wstrząs, i to dosłowny, przyszedł po ostatnich wyborach. Wszystko odbyło się nie tak jak dotychczas. Zamiast kuluarowych rozmów i ustaleń „na boku” Michał Boni zgłosił projekt likwidacji Funduszu wraz z wyliczeniami konkretnych kwot ogłaszając go nie tylko zaskoczonym biskupom ale i opinii publicznej przez umieszczenie w tym samym czasie w Internecie. Strona kościelna zwyczajnie nie była przygotowana na taki obrót sprawy, co miało swój symboliczny wymiar także i w geście rezygnacji ze wspólnej konferencji prasowej.
Jeden z uczestników spotkania opowiadał, jak ze zdziwieniem abp Głodź przyjął oświadczenie min. Arabskiego, który na sugestię, żeby popatrzył na problem jako katolik spokojnie powiedział, że na tej sali najpierw jest w charakterze ministra polskiego rządu a potem katolika, zwłaszcza, że gremium nie dyskutuje o jakichś sprawach dogmatycznych.
Od pierwszej chwili wiadomo było, że rozmowy będą trudne i wcale nie musza przynieść jakiegoś kompromisowego rozstrzygnięcia, co umiejętnie podsycały niektóre media i wypowiedzi samych hierarchów. Zapadła cisza, czasem przerywana „sprawdzającymi” drugą stronę przeciekami, ale na szczęście osobiste relacje szefów obu zespołów, czyli min. Boniego i kard. Nycza najpierw wyjaśniły wzajemne intencje, a potem zaczęły zmierzać do porozumienia.
Wbrew temu co piszą ostatnio media katolickie (Gość Niedzielny) czy prawicowe (Uważam Rze), porozumienie jest bliskie, a całość sprawy może zostać zamknięta na jednym z najbliższych spotkań.
Kościół godzi się na zamianę dofinansowania składek ubezpieczeniowych zamiast z budżetu państwa przez dobrowolny odpis wiernych. Chwila, w której państwo nie będzie subsydiowało finansowania Kościołów i przenosi ten obowiązek na obywateli, czyli wiernych jest tak naprawdę zmianą cywilizacyjna, jakimś wyraźnym zwrotem w dotychczasowych relacjach.
Kłopot tylko w tym, kto przekona Premiera Tuska do podwyższenia odpisu, ponieważ obawy zwłaszcza Kościołów mniejszościowych, są jak najbardziej uzasadnione, że na ubezpieczenia pastorów i popów (a oni posiadają przecież rodziny), a także księży z biedniejszych diecezji zwyczajnie zabraknie pieniędzy. Stąd propozycja tzw. „poduszki finansowej”, która w okresie przejściowym, najprawdopodobniej 3 lat, dofinansowywałaby sumę zbieranych przez Kościoły środków do sumy zaplanowanej w budżecie z roku poprzedzającym wejście nowych rozwiązań.
Choć tego nikt głośno nie chce powiedzieć otwarcie Kościół zaakceptuje wysokość odpisu na poziomie 0,5%. Ten poziom byłby gotów poprzeć również min. Boni, choć i on głośno o tym publicznie nie powie. Przeszkodą jest bardzo twarde stanowisko min. Rostowskiego (na poziomie 0,3) i samego premiera Tuska.
Ostatecznie muszą wejść do gry argumenty o charakterze politycznym: tzn. czy państwu zwyczajnie opłaca się „zamknąć” trudny temat jakim są kwestie finansowe w relacjach z Kościołami uzyskując jednocześnie ostateczne zamknięcie bierutowskiej ustawy.
Kościół wcale nie musi na tym stracić, choć oczywiście aktywność w przekonaniu wiernych, że warto finansować swoją wspólnotę religijną zostanie przeniesiona na sam Kościół. A to może, zwłaszcza na początku, być trochę kłopotliwe.
Jak się zakończy sprawa likwidacji Funduszu?
Dużo zależy od dzisiejszej rekomendacji rozwiązań jakie przedstawi na rządzie Michał Boni.