Putin lubi pokazywać, że ma wpływ na losy świata. Kiedy może coś dostać za darmo wykorzystuje „polieznych idiotów”, kiedy musi zapłacić organizuje finansowanie partii i środowisk politycznych. Szczególnie tych, które rozsadzają od wewnątrz wolny świat.
Nikogo specjalnie nie zdziwiły informacje przekazane przez amerykański wywiad, które pokazują jak w zakulisowy sposób Kreml wywiera wpływ na partie polityczne, fundacje czy stowarzyszenia we Francji, Holandii, Austrii ale także bardzo blisko nas: na Węgrzech i w Czechach. Rosja wspiera ich działalność finansowo i propagandowo nadając ich przedsięwzięciom rozgłos ponad miarę. Warunek jest tylko jeden: trzeba przeciwstawiać się brukselskiej dominacji, dostrzegać (im głośniej tym lepiej) zupełną bezproduktywność sankcji nałożonych na Rosję po aneksji Krymu, doceniać linię odnowienia współpracy gospodarczej a nade wszystko protestować przeciwko wzmacnianiu wschodniej flanki NATO.
Niestety to właśnie przedstawicielom tych środowisk biła brawo Premier polskiego rządu podczas ostatniej wizyty w Strasburgu. Dziwne i sprzeczne z sobą? Nie do końca.
PiS do niedawna uchodziło w Rosji za przykład największego i najbardziej nieprzejednanego wroga Kremla. Jeśli ktoś chciał pokazać jak bardzo Rosji i Rosjan nienawidzą puszczał fragment Macierewicza lub cytował samego Jarosława Kaczyńskiego. Do tego dochodziły kosmiczne w treści ale jak najbardziej nieprzejednane w formie oskarżenia Putina za tragedię pod Smoleńskiem. I kiedy Kreml był przygotowany, że wraz z nowym rządem antyrosyjska retoryka tylko przybierze na sile zdarzył się polityczny, prokremlowski cud.
Jak napisał tydzień temu na łamach dziennika „Wiedomosti” znający dobrze Polskę i naszą scenę polityczną publicysta Iwan Preobrażeński „Polacy powrócili na Wschód” i nie była to bynajmniej pozytywna ocena tego co się u nas dzieje. W samym tekście znalazły się też jeszcze mocniejsze słowa i opinia, że porównanie rządów w Warszawie i Moskwie przynosi zgodność co do jednego: „reżim polski i rosyjski podobne są pod tym względem, że dążą do zakonserwowania obecnej sytuacji tak, aby władza maksymalnie długo pozostawała w jednych rękach”.
I właśnie za to demonstracyjne „odwrócenie się” od Zachodu rząd PiS może liczyć na nagrodę. I to na dodatek taką, która nie będzie oznaczała żadnego otwartego układu z Putinem czy przełomu w relacjach ekonomicznych, jak to robi Orban (choć długoterminowy kontrakt na zakup ropy kosztem dealu z Arabią Saudyjską zaskoczył nawet największych zwolenników rządu).
Rosja po prostu może zwrócić Polsce wrak Tupolewa. I niewykluczone, że podczas dzisiejszego spotkania taka deklaracja padnie, co - znając Rosjan – wcale jeszcze nie będzie oznaczać jego fizycznego sprowadzenia. Kto wykluczy, że na tydzień przed jego sprowadzeniem w okolice dawnego lotniska w Smoleńsku nie rozpęta się burza podczas której jakiś piorun zwyczajnie nie zabłąka się w okolicach wiaty skrywającej najważniejszą dla Polaków relikwię? Zresztą i bez tego ewentualny zwrot wraku napędzi wzajemne oskarżenia w Polsce i podniesie i tak wysoką temperaturę politycznego sporu.
Kiedy wczoraj rozmawiałem z jednym z rosyjskich dziennikarzy o takim scenariuszu zapytałem na koniec po co Putin miałby się tak z PiSem bawić (i to kosztem uczuć tysięcy Polaków) ten odpowiedział mi krótkim rosyjskim przysłowiem: „rubla nie zarobią, cnotę stracą”.
I oto chodzi Putinowi w rozgrywce z takimi przeciwnikami jak PiS.