Przyznam szczerze, coraz trudniej broni się Kościoła i jego strategii komunikacyjnej (jeśli takowa w ogóle jest). Nie, nie mam problemu z wyjaśnieniem znaczenia i ogólnej słuszności takich a nie innych prawd wiary, zasad moralnych czy dogmatycznych głoszonych w kościołach i przez Kościół, nawet jeśli wszyscy dookoła myślą inaczej. Mam problem kiedy swoista „duchowość korporacyjna” i udawanie, że gesty i słowa nic nie znaczą zwyczajnie kompromituje już nie tylko „moich szefów” ale i mój Kościół.
Mogę od biedy zrozumieć (choć nie pochwalić) milczenie w jakie popadli biskupi od ostatnich wyborów – wiem, swoich trudno się krytykuje. Z trudem przyjmę do wiadomości, że w ustawie dającej Kościołowi prawo do handlu ziemią naprawdę chodzi o jakieś dobro, jeszcze gorzej znoszę słuchanie narzekania jak to dziś jest trudno a nawet źle. Nie zniosę natomiast hipokryzji, która nakazuje obronę wbrew powszechnie znanym faktom i decyzją kolegi z szeregu lub milczącą aprobatę wobec publicznego zgorszenia. Oczywiście wiem, że w sensie prawnym arcybiskupowi Paetzowi niczego nie udowodniono bo - ktoś zaraz powie - nie odbył się proces. Tak, ale przecież tak wyrozumiały dla polskich hierarchów papież Jan Paweł II ostatecznie po zbadaniu sprawy molestowania seksualnego odwołał biskupa z zajmowanej funkcji, co dla każdego było jednoznacznym komunikatem. Sapienti sat, jak mawiają nie tylko w Rzymie.
Tak, grozi Kościołowi skandal i to skandal najgorszy z możliwych – publiczne zgorszenie. Uważam, że pojawienie się na mszy będącej główną liturgiczną uroczystością obchodów 1050-lecia Chrztu Polski będzie skandalem i nieporozumieniem. Obecność abp Paetza wśród pozostałych hierarchów i zaproszonych gości (w tym Prezydenta i władz kraju) będzie publicznym zgorszeniem o bardzo poważnych skutkach społecznych. W przekonaniu wielu Polaków ta demonstracja braku liczenia się z wiernymi odbierze Kościołowi prawo do publicznego zabierania głosu w kwestiach moralnych. Przypowieść o belce we własnym oku będzie w tym przypadku najdelikatniejszym zwróceniem uwagi. Już dziś słyszę, że wielu posłów zastanawia się czy wziąć udział w tych uroczystościach czy też swoją absencją zwrócić biskupom uwagę na co najmniej niestosowność sytuacji. Inni chcą zwyczajnie zaprotestować stając w piątek przed katedrą.
Oliwy do ognia dolewają kuriozalne tłumaczenia: samego arcybiskupa, kwitującego pytanie dziennikarza „a czemu nie?” innych biskupów zasłaniających się brakiem kompetencji w zakresie „organizacji uroczystości” czy wreszcie Nuncjatury udającej, że tematu nie ma.
A poza wszystkim, Kościół hierarchiczny robi wrażenie, jakby postanowił z okazji jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski (a więc rocznicy wprowadzenia chrześcijaństwa!) widowiskowo strzelić sobie w kolano i popełnić zbiorowe samobójstwo. Bracia Biskupi (łączy nas przecież sakrament kapłaństwa) mam proste pytanie: czy faktycznie o to wam chodzi?