Przez tydzień, pewnie nie tylko czytelnicy naTemat.pl z mniejszym lub większym zainteresowaniem mieli okazję śledzić wymianę opinii i racji między ekipą Tomka Lisa i jego ekipy oraz osamotnionym Szymonem Hołownią. Zwieńczenie tego strzelania do jednej tarczy ma być okładka Newsweeka, którą Naczelny tegoż tygodnika zapewni sobie z pewnością tegoroczna nagrodę Komisji ds. Mediów Episkopatu Polski za ustanowienie rekordu „kościelnych lub okołokościelnych” front page zaledwie w ciągu miesiąca. Zazdroszczą pewnie tej wyższość Newsweeka nad resztą naczelni Gości czy Niedzieli, ale trudno – samo mogli się postarać.
A tak na serio, wymiana ciosów zapoczątkowana deklaracją, że zamiast Hołowni już lepiej mieć za przeciwnika „katolickich talibów” wydaje mi się totalna porażką zarówno środowiska walczącego o nagrodę Tomka Lisa (przy okazji gratuluje zdyscyplinowania zespołu) jak i ludzi czytelników tekstów Szymona Hołowni, z którym - nie od tygodnia przecież – sympatyzuje i którego punkt widzenia podzielam, zwłaszcza w dyskursie publicznym. Nie jest tak, że tylko jedna strona ma racje, a druga kłamie i obraża. Nie jest też tak, że jeśli ktoś nie odrzuci ideałów społeczeństwa nie może mieć swoich własnych konserwatywnych opinii i poglądów. Myślę, że właśnie to powoduje, że dziesiątki jeśli nie setki tysięcy (łącznie) ludzi sięgnęło po książki Szymona Hołowni szukając tego, czego nie znajda nigdy w kościelnych mediach i na kazaniach: zwyczajnego, zrozumiałego języka, wyrazistego, ale jednocześnie odrzucającego nienawiść i potępienie, uznającego krytykę, także tę ostrą, ale po to, aby coś naprawić, a nie tylko zrobić wielkie (choćby na całą Polskę) „halo”. Do tej pory za to krytykowali go głownie Prawdziwi Prawicowi Publicyści choćby spod znaku wpolityce.pl komentując spór w naTemat.pl krótko: „rubla nie zarobił, cnotę stracił” (choć jednocześnie dwa tygodnie wcześniej zarzucali mu właśnie materializm posunięty do granic pojemności konta). Co ciekawe, argument materialny pojawiał się zresztą z każdej ze stron, choć idę o zakład, że każdy z dyskutantów (nawet PPP) przyznają rację starej prawdzie, że za prace należy się płaca (przy okazji, przypominam druga zasadę: warunki i wysokość do ustalenia a jak właściciel jest prywatny to lepiej żeby były tajne, bo mniej boli zawistników).
Tylko, że przez tydzień mieliśmy do czynienia z zamienieniem pióra (choć wszystko zaczęło się, „na papierze”) na brzytwę z konkursem na to, która ma najostrzejsze ostrze. Efekt widoczny: na odpowiedź reaguje się argumentami ad personam, zamiast rzeczowej dyskusji przerzucanie wymyślanymi ad hoc argumentami. Wreszcie zamiast dialogu konkurs na najostrzejszą replikę.
Czy będę bronił tezy, że przypadki księży mających dzieci lub prowadzących podwójne życie to bujda na resorach? Nie. Wiem, że jest inaczej. Ale czy to musi mnie prowadzić do przyjęcia bezkrytycznie wyników badań, co do których zresztą są poważne zastrzeżenia metodologiczne? Co ciekawe, krytyka metodologii od razu spotkała się z reakcją w stylu „ty klerykale zamykasz oczy, zamiast przyjąć do wiadomości objawienie nauki”. Nic to, że to „magia liczb” zamiast solidnej metodologii. Tymczasem to raczej zadanie kilku pytań czy nawet otwarty sprzeciw świadczy o posiadaniu własnego zdania i potrzebnej każdemu, zwłaszcza publicyście, odrobiny krytycyzmu. I tak można byłoby mnożyć kolejne przykłady i przerzucać się nimi, ale nie to jest w całym sporze najciekawsze.
Mnie osobiście zaskoczyło „milczenie katolickich owieczek”. Tych czołowych publicystów pragnących do tej pory ratować Kościół przed Hołownią, Sową czy kim tam jeszcze. Oni (poza Tomkiem Terlikowskim) nie spojrzeli na spór z ulubionego dla nich, ideowego punktu widzenia. Może jeszcze czekają na chwilę, aż pod osamotnionym Hołownią ktoś podpali przysłowiowy stos. Dopiero jak trochę pocierpi, za wysługiwanie się liberalnym mediom i znajomości np. z Lisem, będzie mógł dołączyć do wybranych. A jak to się nie uda i Szymon znowu zaskoczy ciekawą książką, czy tekstem, trudno – po drugiej stronie tez zamiast piór mają brzytwy w ręku i to już od dawna.