Reklama.
Tematy publikacji są różne, najczęściej odwołują się do tego, o czym czytelnicy francuskiego "Le Figaro", amerykańskich: "New York Timesa", "The Washington Post", brytyjskiego "The Daily Telegraph" czy niemieckiego "Suddeitsche Zeitung" oraz kolejnych ponad 20 tytułów już dowiedzieli się z wcześniejszych wydań swoich dzienników. Dlatego „Rosja” jest obecna od Argentyny i Brazylii po Serbię, Grecję, Brukselę czy Bułgarię a nawet Chiny, Indie, Singapur i Japonię, gdzie zresztą dodatek drukowany jest w niewyobrażalnej ilości kilku milionów egzemplarzy.
Wszystko to za wielkie pieniądze, które daje na projekt rosyjski budżet oraz reklamodawcy. Kiedy pytam Jewgienija o to, kto jest zainteresowany reklamami w takim dodatku, szef 28 międzynarodowych wydań „Rosji” nawet nie ukrywa, że zasadniczo są to dwie grupy biznesu: wielkie rosyjskie firmy, często już o globalnym znaczeniu, traktujące reklamę w tych wydaniach jako formę własnego PR-u, oraz linie lotnicze i biura turystyczne chcące dzięki temu ściągnąć do kraju klienta zainteresowanego odwiedzinami w Rosji.
Całość przedsięwzięcia finansowana jest zatem za pieniądze rosyjskie, ale w
każdej redakcji drukującej ten rosyjski dodatek jest dziennikarz pełniący rolę
swoistego „nadredaktora”. „Jeśli uzna, że jakiś tekst lub zdjęcie nie pasuje do specyfiki kraju, może je zwyczajnie wycofać” – przekonuje Abow i dopytywany podaje dwa przykłady: indyjski "The Economic Times" poprosił o zmianę jakiejś fotografii czy rysunku, bo mógł budzić kontrowersje kulturowe. Natomiast chińska redakcja "China Business News" wpływa czasem na teksty poświęcone Państwu Środka. Szef projektu nie widzi zresztą w tym niczego zdrożnego – „mają do tego prawo, a sytuacje takie są sporadyczne” dopowiada.
każdej redakcji drukującej ten rosyjski dodatek jest dziennikarz pełniący rolę
swoistego „nadredaktora”. „Jeśli uzna, że jakiś tekst lub zdjęcie nie pasuje do specyfiki kraju, może je zwyczajnie wycofać” – przekonuje Abow i dopytywany podaje dwa przykłady: indyjski "The Economic Times" poprosił o zmianę jakiejś fotografii czy rysunku, bo mógł budzić kontrowersje kulturowe. Natomiast chińska redakcja "China Business News" wpływa czasem na teksty poświęcone Państwu Środka. Szef projektu nie widzi zresztą w tym niczego zdrożnego – „mają do tego prawo, a sytuacje takie są sporadyczne” dopowiada.
Newsroom redakcji przypomina wielkie i nowoczesne wydawnictwo. Każde z wydań znajduje się w swojej sekcji językowej lub geograficznej. Dlatego też osoby pracujące dla dodatku do "El Pais" pracują razem z innymi dodatkami hiszpańskojęzycznymi, ale jednocześnie dość blisko dodatków europejskich. W newsroomie rosyjski swobodnie przenika się z angielskim (tych wydań jest najwięcej), ale można równie dobrze dogadać się w jednym z 14 innych języków, w których opowiada się światu o wielkiej, bogatej i nowoczesnej Rosji. Kiedy rozmawiamy z wydawcą podchodzi młoda redaktorka i koniecznie chce coś ustalić, ale krótkie „nie teraz, teraz zajmuje się PR-em” wypowiedziane przez Abowa najlepiej oddaje sens całego przedsięwzięcia, nad którym w centralnym newsroomie pracuje blisko 80 redaktorów o średniej wieku poniżej 30 roku życia.
O kosztach nikt nie chce mówić, ale widać, że nie są małe. Jednak wszyscy w "Rossijskoj Gazecie", wydawcy dodatków, wierzą że globalny efekt przedsięwzięcia usprawiedliwia te wydatki. Z podobnych pobudek telewizja Russia Today dostarcza rosyjski punkt widzenia za darmo na każdym satelicie i niemal w każdym kraju świata (od pewnego czasu produkując także program w języku arabskim). Kreml doskonale wie, że polityczny PR musi być nie tylko na najlepszym poziomie technologicznym, ale także warsztatowym, a to musi kosztować.
Na wielkiej mapie umieszczonej na centralnej ścianie redakcji świecą się czerwone lampki w stolicach krajów, gdzie wydawany jest rosyjski dodatek. Pytając Jewgienija Abowa o plany pokazuję, że czerwona lampka pulsuje też w Warszawie. „Zamierzacie wydawać „Rosję” także w Polsce”? Abow czuje się trochę zaskoczony i stwierdza z lekką rezygnacją w głosie, że na razie z nikim nawet na ten temat nie rozmawiali. Inna sprawa, czy w Polsce znalazłby się wydawca, który rozpocząłby współpracę z „Russia. Beyond The Headlines”.