Właściwie przez całe moje dorosłe życie na czele Kościoła katolickiego w Polsce stał kard. Glemp. Piszę to, choć mam świadomość, że w Krakowie lubiliśmy powtarzać z przekonaniem albo tylko z przekąsem, że „mamy pod Wawelem własnego kardynała, a nawet dwóch, tylko ten drugi nie wrócił z Watykanu”.
Jednak to Kard. Glemp był Prymasem Polski, owym inter rexem czasów komunizmu, zwłaszcza okresu stanu wojennego. Wtedy wielu ludzi go zwyczajnie nie rozumiało, zarzucano Prymasowi Glempowi zachowawczość i wręcz łatwowierność wobec komunistów. Uważano, że mówi za słabo, mało wyraziście i niezbyt odważnie.
Krytykowano go za słowo pasterskie z grudnia 1981 roku gdzie zamiast zachęty do walki i oporu mówił o rozwadze i potrzebie zachowania sił na budowanie wolnej Polski w przyszłości. Wyrzucał sobie, a słyszałem to osobiście podczas nagrywania materiału do filmu przed beatyfikacja Popiełuszki, że zbyt niezdecydowanie bronił tego kapłana przed siłami opresji komunistycznej i ostatecznie nie uratował od męczeńskiej śmierci. Umiał się do tego przyznać zarówno wobec swoich współpracowników jak i przed opinia publiczna w czasie Świętego Roku Jubileuszowego.
Potrafił też dostrzec szansę jaką dawała historia i w sumie dość umiejętnie odczytywać znaki czasów: zgodził się na patronat Kościoła nad rozmowami Okrągłego Stołu i sekundował rodzącej się demokracji. Potem wyraźnie i mocno opowiedział się za takimi zmianami prawnymi, które odzwierciedlały chrześcijańska tradycję i rodowód większości polskiego społeczeństwa. Jego poparcie dla działań prawnych zmierzających do uregulowania stosunków państwo – Kościół na najwyższym poziomie w postaci podpisania konkordatu, był zwolennikiem powrotu religii do szkół i prawnej ochrony życia opowiadając się za taką zmianą, która choć może i w przekonaniu wielu biskupów i działaczy katolickich idealna nie była, to znacznie poprawiła ochronę życia w polskim prawodawstwie.
Wreszcie potrafił, czasem wbrew wielu przedstawicielom katolickiej opinii publicznej, ostrzegać, że demokracja i nowe czasy to nie tylko szansa ale też zagrożenie, które może okazać się dla Kościoła większym wyzwaniem niż okres schyłkowego komunizmu. Był tez pierwszym hierarchą, który otwarcie i publicznie powiedział, że do Radia Maryja i dzieł o. Rydzyka najlepiej pasuje przysłowie „nie wszystko złoto co się świeci”.
Dawał szanse konkurencji (najpierw KAI, potem Radio Plus), ale specjalnie nie angażował się kiedy konkurencyjny model mediów kościelnych nie wychodził. Paradoksalnie, dawał szansę, ale specjalnie nie był typem troskliwego i nadopiekuńczego patrona.
Prywatnie kard. Glemp, a jeśli ktoś Prymasa znał lub spotykał to pewnie to potwierdzi, był człowiekiem niezwykle ciepłym i otwartym na rozmowę. Jeśli kogoś rozpoznał zagadywał, czasem pożartował ale też wiadomo było, że to Prymas Polski – zawsze z prymasowskimi insygniami, w oficjalnym stroju, ale też zawsze uśmiechnięty i bezpośredni.
W sensie symbolicznym osoba Prymasa Glempa będzie wiązana z ideą budowy Świątyni Opatrzności Bożej i historycznego powrotu prymasostwa z Warszawy do Gniezna. To były zdarzenia wręcz symboliczne dla nowych czasów: budować świątyni nie chciał prawie nikt, także wśród jego kolegów z Episkopatu, a powrót prymasowskich insygniów do Gniezna pokazał, że czas jedynych właściwych liderów w polskim Kościele już należy do przeszłości. Był człowiekiem czasów „burzy i naporu”, jakby napisał poeta, ale trzeba przyznać, ze na tym tle burzliwego kawałka polskich dziejów jest postacią bardzo wyrazista i pozytywną.