Już za kilka dni będziemy wiedzieli, kto jest nowym Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Wbrew pozorom, od tej decyzji prawie setki polskich hierarchów katolickich wydarzenia na świeci nie zmienią biegu, ale też nie można powiedzieć, że nikogo to nie obchodzi.
Obchodzi, bo Kościół w Polsce (czy to się komuś podoba, czy nie) jest nie tylko ważną instytucją życia publicznego ale także rzeczywistą wspólnotą w wymiarze duchowym i instytucjonalnym milionów Polaków. Dodatkowy, symbolicznym wymiarem wyborów w Episkopacie jest fakt, że przypadają one niemal w rocznice wyboru Franciszka na papieża. Czy nowy Przewodniczący KEP będzie naszym „polskim Franciszkiem”? Dziś trudno o tym wyrokować, zwłaszcza, że zbyt wielu „Franciszkowych” kandydatów nad Wisłą nie widać.
Na parę dni przed spotkaniem biskupów nawet dokładnie nie wiadomo, którzy biskupi zostaną zgłoszeni jako formalni kandydaci na tę funkcję, która choć władzy bezpośredniej nie daje, może jednak określić styl i sposób komunikowania się polskiego Kościoła nie tylko z otaczającym go światem, ale co ważniejsze, wewnętrznie, między wiernymi i pasterzami, duchownymi i świeckimi, wreszcie w oficjalnych relacjach z państwem i dialogu ze środowiskami niesprzyjającymi dziś Kościołowi a nawet otwarcie go zwalczającymi lub marginalizującymi.
Dotychczasowy Przewodniczący, abp Michalik, był postacią z jednej strony dość wyrazistą ale z drugiej trzymającą się z dala od wielu toczących się współcześnie debat, ograniczającą udzielanie wywiadów czy publikowanie swoich tekstów jedynie do mediów „bezpiecznych”, zaprzyjaźnionych, w których łatwo przewidzieć pytania i sympatie. Jeśli się prześledzi jego głos w sprawach publicznych i społecznych łatwo zauważyć, że zasługą abp Michalika jest utrzymanie oficjalnego kursu Episkopatu z daleka od jednoznacznego politycznego sojuszu z jedynie słuszną linią jednej partii.
Prawie zawsze, gdzie tylko można było, hołubił model tzw. „Kościoła ludowego” i tradycyjnych form pobożności ludowej widząc w tym jedyna siłę sprawczą wiary. Gdyby szukać następcy obecnego Przewodniczącego dokładnie w tym stylu, pewnie trzeba byłoby sięgnąć po kogoś zupełnie nieznanego, kolejnego biskupa z bardziej odległej stolicy biskupiej niż promowani (dziś głownie przez media świeckie) kandydaci.
Co ciekawe, zarówno kandydaci reprezentujący środowiska otwarte na dialog i komunikację, na bardziej indywidualne i precyzyjniej określone duszpasterstwo jak i ci reprezentujące tę część Episkopatu, która aktualną sytuację uważa za czas prawdziwej walki o zwycięstwo chrześcijańskich wartości, są osobami zdecydowanie bardziej wyrazistymi.
Łatwiej i więcej można powiedzieć o ich wizji Kościoła i stylu duszpasterstwa, jaki preferują, jaki media oglądają i czytają, w czym upatrują największy problem, z jakim Kościół w Polsce się zderzy. Oczywiście nie ma co ukrywać: wizje i recepty kard. Nycza czy abp Głodzia z pewnością różnią się od siebie, ale akurat jest mało prawdopodobne, żeby obaj hierarchowie w nadchodzących wyborach wystartowali.
Zastąpią ich raczej inni kandydaci: ktoś pokroju abp Gądeckiego z Poznania czy metropolity śląskiego Wiktora Skworca albo łódzkiego Marka Jędraszewskiego z jednej strony czy abp Depo z Częstochowy lub abp Dzięgi ze Szczecina z drugiej. Wygra ten, kto paradoksalnie, będzie miał zdolność przyciągnięcia głosów także ze środowiska niezupełnie z nim związanego. A to może oznaczać, że jeszcze w tym tygodniu wielu komentatorów będzie musiało (na szybko) uczyć się życiorysu zupełnie nowego hierarchy.