Rozpoczynający się właśnie spór o dostępność tabletki antykoncepcyjnej ElleOne stanie się za chwilę symbolem bierności kolejnych ministrów zdrowia. Po raz kolejny wiedzę medyczną zastąpi „polityka” zdrowotna, a nauka ustąpi miejsca ideologii.
Pozornie sprawa wydaje się prosta. Komisja Europejska po pięciu latach testów uznała tabletkę ElleOne za wystarczająco bezpieczną, by na terenie Unii Europejskiej można ją było kupić bez recepty. Ostateczną decyzję dotyczącą formy sprzedaży pozostawiono jednak w rękach władz poszczególnych krajów członkowskich, co z jednej strony cieszy – bo pozostawia obywatelom spory margines wolności, a z drugiej – otwiera wrota piekieł.
Ministerstwo Zdrowia już teraz zapowiada, że w Polsce tabletki tej nie będzie można kupić bez recepty. Tylko jaki to ma sens?
Argumenty wykrzyczane były już po wielokroć.
Po pierwsze – te medyczne. ElleOne nie jest tabletka wczesnoporonną, bo jej działanie polega na zapobieganiu bądź opóźnieniu owulacji oraz niedopuszczeniu do zagnieżdżenia się komórki jajowej w macicy. A dopiero zagnieżdżenie jest początkiem ciąży. Jeśli tabletka zostanie przyjęta po zagnieżdżeniu się zarodka, ciąża zostanie podtrzymana. Po co więc recepta? Po to, by ginekolog uznał, że ciąża jest lub jej nie ma? Diagnoza nie wpłynie na działanie ElleOne, natomiast czas, który minie od stosunku do wizyty u ginekologa zmienić może bardzo wiele. Abstrahując już od nieszczęsnej klauzuli sumienia, która z ginekologa tworzy Boga.
Po drugie – wracamy do dyskusji o osobistej odpowiedzialności za podejmowane decyzje. To zadziwiające, jak łatwo politycy chwalą wyborców za wyjątkową odpowiedzialność, gdy dzięki ich głosom dostają się do Parlamentu, by chwilę później uznać ich za całkowicie nieodpowiedzialnych, gdy dokonać mają wyborów dotyczących ich własnego życia. Jest w tej postawie coś wyjątkowo niegodziwego.
A tak swoją drogą – czy stosunek (no właśnie!) Ministerstwa Zdrowia do tabletki ElleOne nie jest gorzką ilustracją decyzyjnej impotencji kolejnych ministrów zdrowia? Mam wrażenie, że rozumne uporządkowanie „polityki” zdrowotnej wymaga pojawienia się osobowości na tyle silnej, by pogodziła się z samobójczym charakterem misji zreformowania opieki zdrowotnej.
Ale kiedyś i tak trzeba będzie reformy tej dokonać.