Co nam dał Mirosław G.?
Wraz z Mirosławem G. na ławie oskarżonych zasiadło dwudziestu jego pacjentów. O ile jednak postawa głównego oskarżonego była bezdyskusyjnie naganna, o tyle oskarżenie jego pacjentów było na tyle problematyczne i etycznie złożone, że większość komentatorów ograniczyła się do lakonicznego cytowania wyroku. Czy tzw. „sprawa Mirosława G.” czegokolwiek może nas nauczyć?
Doktor nauk medycznych, ginekolog, posłanka Polskiego Stronnictwa Ludowego, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Zdrowia, przedsiębiorca
Zacznę od tezy, która najpewniej nie wywoła kontrowersji.
Lekarze mają obowiązek leczyć nie oczekując przy tym wdzięczności. Zgodnie z przyrzeczeniem lekarskim mają „służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu (…) a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic, takich jak: (…) stan majątkowy”.
Zapewne każdy z nas słyszał lub był świadkiem sytuacji, gdy szybsze przyjęcie do szpitala wiązało się z wizytami w prywatnych gabinetach zatrudnionych w szpitalu lekarzy. W obszarze zawodowo mi najbliższym takie sytuacje są nagminne – pacjentki po wielokroć wybierają na lekarzy prowadzących ciążę tych, którzy potem mogą mieć wpływ na jakość traktowania pacjentki w szpitalu. Czyż to nie jedna z twarzy łapówkarstwa? Jeśli miałabym mówić o patologii zawodu lekarskiego, z pewnością przywołałabym tego rodzaju praktyki.
Obecność pacjentów na ławie oskarżonych skłania mnie do dwóch refleksji.
Po pierwsze, pacjenci działają tak, jak pozwala im system. Jeśli wręczając łapówkę mogą liczyć na lepszą opiekę, to najpewniej z takiej możliwości skorzystają. Czy osoby stanowiące prawo, a więc osoby mające wpływ na kształt systemu, mają prawo oskarżać tych, którzy wykorzystują wszelkie, dostrzeżone luki? Pamiętajmy, że w tym konkretnym przypadku mówimy o pacjentach cierpiących na poważne schorzenia kardiologiczne, a nie lekki, jesienny kaszel. Czy naprawdę mamy prawo oskarżać ludzi, którzy zrobią wszystko, by ratować życie swoje lub życie najbliższych? Kto pierwszy rzuci kamieniem? Jedynym rozwiązaniem jest według mnie zmiana systemu i powolna edukacja społeczna, a nie wojowanie armią agentów CBA, gdy tylko sytuacja polityczna domagać się będzie spektakularnego rozlewu krwi.
Po drugie, nie możemy zabronić pacjentom okazywania wdzięczności i nie możemy narzucać formy, w jakiej swoją wdzięczność wyrażą. Prawo nie może aż tak bezdusznie ingerować w emocje. Poczucie wdzięczności jest sprawą bardzo osobistą, a potrzeba jej wyrażenia bywa na tyle silna, że i tak nic jej nie powstrzyma. Proszę przy tym pamiętać, że piszę tu o szczerej wdzięczności, a nie podporządkowaniu się niepisanemu cennikowi „bezpłatnych” usług medycznych. W tym drugim przypadku odpowiedzialność za podtrzymanie korupcjogennego nawyku spoczywa na lekarzach i to w ich rękach spoczywa uzdrowienie tej sytuacji.
I jeszcze drobna uwaga na marginesie. Polityczne zabarwienie sprawy każe wątpić w szczerość intencji Zbigniewa Ziobry. Przyjrzyjmy się datom – ojciec pana Ziobry zmarł w 2006 roku w wyniku problemów kardiologicznych, a winą za śmierć ojca Zbigniew Ziobro obarczył lekarzy domagając się postawienia ich przed Sądem. W lutym 2007 roku Ziobro przeprowadza niezwykle medialną akcję aresztowania i oskarżenia czołowego, polskiego kardiochirurga.
Czy ktokolwiek zapytał o bilans działania Ziobry? Czy ktokolwiek zapytał chociażby o to, ilu pacjentów zmarło, ponieważ kardiochirurdzy – bojąc się kary więzienia – nie zdobyli się na odważne i ryzykowne kroki, które potencjalnie mogły uratować życie ich pacjentów? Pan Ziobro nie sieje już spustoszenia. I oby „już nikt nigdy przez tego Pana...”