W Gazecie Wyborczej ukazał się kilka dni temu mój tekst na temat listu episkopatu w sprawie potwora Giender. W wersji internetowej Gazety jest tylko fragment tekstu, za resztę trzeba płacić.
Filozof, publicysta, profesor Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora
Płacić za wiadomości w internecie jest w gruncie rzeczy contradictio in adiecto, skoro do definicji internetu należy powszechny (a więc de facto darmowy) dostęp do informacji. Stąd niechęć mas do takich praktyk, nawet jakby to było dwa złote, czy złoty pięćdziesiąt. Tak czy inaczej, załączam link do tekstu i kilka słów omówienia.
W artykule tym, który Gazeta zatytułowała: Pycha biskupów w liście episkopatu o Gender, próbowałem dociec wizji antropologicznej naszego episkopatu. W pierwszej części pisałem o wyobrażeniu rodziny, która jest wedle biskupów precyzyjnie we wszystkich elementach ustanowiona przez Boga, i nic nie wolno w niej zmieniać. To boskie ustanowienie wypowiada i opisuje bezbłędnie episkopat, jego list jest więc dokładnym odzwierciedleniem boskich wskazań.
Taką wizję człowieka i społeczeństwa uznałem za z gruntu fałszywą, bezpodstawną, nie mającą ani uzasadnienia racjonalnego ani historycznego. Niemożliwe jest, żeby taka fałszywa wizja mogła być podstawą prawodawstwa w naszym kraju, zawiera ona bowiem przesłankę, że człowiekowi nie wolno żyć zgodnie z wybranym przez siebie sposobem życia, lecz musi podporządkować się wskazaniom episkopatu.
Wedle nauczania katolickiego istnieje prawdziwa wolność, która jest realizacją wskazań boskich, o których nauczają kościelni nauczyciele, oraz wolność fałszywa, która jest niesłuchaniem wskazań episkopatu (tzn. wskazań boskich precyzyjnie i bez błędu przekazywanych przez episkopat). Kto żyje wedle własnego pomysłu na życie, wybiera wolność pozorną, a więc ulega zniewoleniu. Ta fałszywa koncepcja wolności: wolnym jesteś wtedy kiedy podporządkowujesz się wskazaniom biskupów, jest głównym źródłem cywilizacyjnego konfliktu katolicyzmu ze światem współczesnym. To fundamentalny błąd antropologiczny Kościoła, który odbija się czkawką w szeregu kościelnych wystąpieniach w sprawach publicznych.
Nieakceptacja wolności, strach przed wolnością, najpierw osobistą, prawem do własnych życiowych wyborów (a także ryzykiem własnych osobistych wyborów), która to nieakceptacja jest następnie narzucana otoczeniu - oto istotny problem (ja nie mogę wybierać i ty też masz żyć wyłącznie zewnętrzną dyscypliną, a sam o sobie w istotnych kwestiach nie masz prawa decydować wedle własnego uznania, bo twoje własne uznanie nie ma żadnej wartości, bo to może być tylko błąd, pycha i głupota - innymi słowy, w teologicznym żargonie: bez łaski boskiej człowiek nie może czynić dobra).
Osobiste wybory dotyczą takich kwestii jak chociażby typ związku, w którym się żyje, typ rodziny (nikt nie ma prawa odbierać ludziom prawa do zakładania rodzin gejowskich i lesbijskich), decydowanie o własnej płodności, rozpoznanie i uznanie publiczne własnej homoseksualności (wtedy homoseksualni w związkach małżeńskich heteroseksualnych zamiast agresji tłumienia popędów mieliby odwagę i wolność wyboru życia zgodnego z naturą, coming outu, rozwodu, nowego związku).
Tymczasem to wszysto jest zakazane przez episkopat, państwo wymogi episkopatu ma wspierać, także kodeksem karnym, jak o tym deus ex machina w kontekście aborcji zaczął nauczać prof. Zoll, wykraczając poza kompetencje prawnika przez podawanie definicji tego czym jest człowiek w procesie jego ontogenezy, tzn. że człowiekiem jest zarodek ludzki, choćby bez mózgu, systemu nerwowego itd. (widać tutaj granice myślenia prawniczego, które nastawione na precyzyjne dystynkcje i definicje ma kłopot - z braku narzędzi - z uchwytywaniem procesów, ujmowaniem płynności zmiany).
Opisany powyżej archaiczny (wzięty ze świata patriarchalno-niewolniczego) sposób myślenia o ludzkiej wolności stoi w jaskrawej sprzeczności z myśleniem nowoczesnym, gdzie jedynie krzywda drugiego (a nie polecenie pana i władzcy) jest granicą wolności działania człowieka. W tym świetle katolicyzm jest chorobą wolności, ucieczką przed wolnością, jak to pisał ładnie pan Fromm.
Druga kwestia to podejście do seksu u katolików, które czyni z niego sprawę brzydką i ciemną. Edukacja seksualna, jako kulturalna, kompetentna, zgodna z wymogami współczesnej pedagogiki, dostosowana do wieku, rozmowa z dziećmi i młodzieżą, czyni z seksu rzecz naturalną, cywilizowaną, wprowadza świadomość ludzkiej seksualności (seks to nie grzech moi kochani obsesjoniści zatruwający swoimi obsesjami nowe pokolenia) w przestrzeń publiczną małych szkolnych społeczności w sposób świadomy, kontrolowany i kompetentny. Uwalnia od tabuizacji. Nie jest to seksualizacja dzieci i młodzieży, jak roją sobie w rozseksualizowanych umysłach obsesjoniści, ale uwolnienie od pokoleniowego przekazu seksualnych fobii. Stąd właśnie episkopalny sprzeciw. Tego przede wszystkim robić nie wolno. Chora wyobraźnia obsesjonistów podpowiada, że rozmowa o gumkach jest zachęcaniem do rozpusty, a informacja o istnieniu gejów przerabianiem młodzieży na gejów.
Ta chora wyobraźnia rządzi dziś polskim państwem, decyzjami ministerstwa edukacji (kształt szkolnej edukacji seksualnej ma zależeć od rodziców, jakby nie było kwestią publiczną uczenie młodzieży choćby jak unikać wczesnej ciąży itp.); gratulacje dla Pani Kluzik za kolejny dowód elastyczności. Ta chora wyobraźnia jest strachem, który paraliżuje rodziców, babcie i dziadków. Oto nieformalna potęga Kościoła w Polsce. I o to toczy się walka. Utrzymywanie w strachu jest najsilniejszym narzędziem dyscyplinującym statystycznego katolika. Utrata tego instrumentu grozi marginalizacją, zapomnieniem o episkopacie i jego listach. Nie ma racji Franciszek, mają rację polscy biskupi i ich akolici: okazywaniem życzliwości nie zdobędziesz wyznawców, co najwyżej sympatyków. Oparta na strachu i przemocy władza realna ma zawsze twarz potwora. Ta mądrość została dobrze uwewnętrzniona przez naszych lokalnych wyznawców Władzy i Panowania.
Zycie ze strachu, to życie niewolników. Potrzeba więc niewolników, przerażonych perspektywą zła czyhającego zewsząd. W przypadku giender zwłaszcza w klasie szkolnej. "Gdzie rozum śpi budzą się upiory" - po całym kraju grasują dziś duchy giender, krąży widmo - znane w kraju wszystkowiedzące Oko (żywe przeciwieństwo kultury i dobrego smaku), straszy upiór Kempy - posłanki wstyd i hańba rozumu i elementarnej rzetelności. Zastrasza się nauczycieli, władze państwowe, samorządowe niespotykaną w cywilizowanym świecie, urągającą rozumowi, ideologiczną presją. I tylko abp Wesołowski może czuć się bezpiecznie w watykańskich pieleszach.