Rozmawiamy na działce, którą wynajmuje za grosze. Mieszka w Mołdawii. Nie ma internetu, bieżącej wody ani kanalizacji. Jest tylko elektryczność. Wodę musi wyciągać ze studni. W oknach zamiast szyb jest folia. Gerry przy tym wszystkim wygląda dość oryginalnie bo np. korzysta ze smartfona i mówi używając niemal profesorskiej gestykulacji.
- Dlaczego nie zostawiłeś sobie czegoś na czarną godzinę?
- Wiesz, tak naprawdę nigdy nie byłem dobry w oszczędzaniu. Zawsze byłem typem wojownika i uważałem, że zdobędę pracę która da dobre pieniądze, że zawsze będę szefem. I tak było do pewnego czasu. Czterdzieści lat temu jeździłem Lamborghini po Londynie, teraz jeżdżę marszrutką (bus - red.) w Naddniestrzu.
- Miałeś Lamborghini?
- Tak, Espada, cudowny samochód. Silnik 4 litry, V12. Mega przyśpieszenie. Jeżdżenie nim to była wspaniała zabawa.
- Wyrzucasz sobie teraz, że nie oszczędzałeś wtedy kiedy mogłeś?
- Nie. Co może dać ci wyrzucanie sobie czegoś? Nic. chciałbym po prostu, żeby ta przeszłość cały czas trwała.
- Imprezy z gwiazdami i mnóstwo kobiet?
- Po prostu dobra passa, dobre życie, dobre pieniądze i młodość. Tak - kobiet było sporo. Wiesz powiem ci coś zabawnego. Wiesz co to są groupies?
- Jasne
- Najczęściej sypiają nie z artystami a z całym otoczeniem: technicy, ludzie od światła, ochroniarze no i oczywiście tour manager. Często byłem już nimi zmęczony. Dzwoniła do mnie kolejna groupie a ja chciałem iść spać. Mówiłem wtedy, że mogę jej postawić piwo ale żeby dała sobie spokój z resztą. Wiesz - tour manager, to ktoś kto jest pierwszy jeśli chodzi o styczność z groupies.
- Byłeś więc głównym celem ataku?
- Tak, możesz to określić. Szczególnie na trasach z Lou Reedem, swoją drogą mój ulubiony artysta
- Lubiliście się?
- Po prostu mieliśmy dobrą więź. Bardzo ciekawy i miły człowiek. Przez jakiś czas miał partnera transwestytę, bardzo eleganckiego. Jeździł z nim podczas trasy. Byli udanym związkiem.
- James Brown?
- Macho i big boss. Nie pozwalał się wybić nikomu ze swojego zespołu. Mówił do nich "czarnuchy" - dosłownie. Jak przychodziło do wypłaty to mówił tylko "Czarnuchy - dzień wypłaty". Powtarzał mi że nie mogę zbyć dobrze traktować jego zespołu, bo zaczną mnie lekceważyć. "Nie dawaj czarnuchom zbyt dobrego jedzenia bo będą chcieli jeszcze lepsze" itd.
- Miałeś z nim dobre relacje?
- Oficjalne. Zawsze "Panie Brown" nigdy "James". Podczas szalonej imprezy przychodzi do mnie i mówi "Panie Stevens, wydaje mi się, że jest za dużo osób w moim pokoju, chcę odpocząć" "Tak Panie Brown, sytuacja faktycznie wymknęła się spod kontroli, ale za chwilę rozwiążemy ten problem". Krótko, konkretnie i z szacunkiem.
- Madonna?
- Cyrk na kółkach. Zawsze niesamowite show, perfekcyjnie dopracowane. Zawsze miała ogromną świtę. Dla przykładu pięciu księgowych.
- Jakieś ekscesy?
- Nie. Większość z artystów bardzo często w zwykłym codziennym życiu jest bardzo normalna. Praca jak każda inna.
- A kokaina?
- O tak, wydawaliśmy miliony na kokainę. Cudowne czasy, ale to temat na dłuższą opowieść w innym czasie.
- Ok. Powiedz na czym dokładnie polegała twoja praca? Praca tour managera?
- Na tym, żeby wszystko odbyło się w określonym czasie. Logistyka jednym słowem. Dbasz o to, żeby artyści, gdzieś dojechali, żeby ktoś tam na nich czekał, żeby dojechały światła, żeby wszyscy mieli jedzenie i tak dalej.
- Mnóstwo detali.
- Tak ale od tego miałem asystentów. Ja tym wszystkim zarządzałem automatycznie. Jak się czymś długo zajmujesz to już tak masz. Po prostu wypatrujesz potencjalnego zagrożenia, które możesz zawczasu rozbroić. Np, że jak artyści jadą gdzieś gdzie są potrzebne wizy to trzeba sprawdzić wszystkie narodowości i takie tam.
- Pracowałeś w tym fachu prawie czterdzieści lat. Wiele musiało się zmienić przez ten czas.
- O tak - na gorsze. Internet wszystko spieprzył. Przynajmniej w pracy tour managerów.
- Dlaczego?
- Za dużo komunikacji. Coś co wcześniej dało się załatwić dwoma telefonami i jednym faxem nagle było mailowane przez setki osób. Jeden tour madonny to było w moim przypadku dziewięć tysięcy maili. Każdy chciał się wykazać koszmar.
- Ale jednak dostosowywałeś się do sytuacji, cały czas byłeś w tym zawodzie.
- Tak, gdy zaczynałem swoją pracę tour managera w Bułgarii miałem 60 lat.
- Co się więc stało, że siedzimy teraz tutaj?
- Kryzys i cięcie kosztów. W mojej firmie nagle zorientowali się, że moją pracę może wykonać moja asystentka i dostać za to 1/3 mojej pensji, więc po prostu mnie zwolnili. Miałem oszczędności, jakieś 10 tysięcy dolarów, ale starczyło na rok. Przeniosłem się z Bułgarii do Rumunii i zacząłem szukać miejsca w którym mógłbym żyć za swoją emeryturę z Wielkiej Brytanii, która wynosi 250 euro. Przyjechałem do Mołdawii bo słyszałem, że jest tu tanio.
- Dajesz radę?
- Staram się ale sytuacja jest gówniana. Od dwóch tygodni nie dostaje emerytury i głoduję. Muszę żyć na tej działce, choć mógłbym wynająć mieszkanie za 130 dolarów. Chciałem pożyczyć pieniądze od znajomego ale nie odpowiada na moje telefony.
- Co się stało z emeryturą?
- Mam konto w banku w Bułgarii i ten bank zmienił kod niezbędny do przelewów międzynarodowych. Moja emerytura po prostu nie pojawiła się na koncie w maju. W czerwcu zmieniłem bank na rumuński ale emerytura również tam się nie pojawiła. Nie wiem dlaczego. Nie mam telefonu z którego mogę zadzwonić za granicę a mieszkam jak widzisz jakieś 20 kilometrów poza miastem. Nikt nie chce pożyczyć mi żadnych pieniędzy.
- Jesteś zupełnie bez pieniędzy?
- Tak. Mogę nawet dodać, że dosłownie głoduję. Grzebałem w ziemi, żeby wygrzebać kartofle i je ugotować. Jestem zawstydzony tym jak jest, ale tak właśnie jest. Prosiłem o pożyczenie pieniędzy znajomego tak jak ci powiedziałem ale nie dostałem żadnej odpowiedzi.
- Chcesz powiedzieć, że to prawda, że gdy przychodzą ciężkie czasy to "przyjaciele" znikają?
- Zdecydowanie tak. Jeśli masz w życiu jednego prawdziwego przyjaciela to oznacza, że masz sporo szczęścia. Ja niestety nie miałem ani jednego prawdziwego przyjaciela.
Tomasz Czukiewski
Z Gerrym Rozmawiałem w sobotę. W poniedziałek pojechaliśmy do miasta i rozwiązaliśmy problem emerytury. Okazało się, że był jakiś błąd i emerytura wracała na konto do Wielkiej Brytanii. Na dniach Gerry ma dostać dwie emerytury na nowe konto.
Chciałbym podziękować mojemu koledze Mylesowi z Kanady, z którym razem staraliśmy się pomóc Gerry’emu i który nie zastanawiał się nad tym ani chwili. Oczywiście daliśmy mu trochę pieniędzy.
Gerry raczej nie da rady przeżyć zimy na tej działce. Jeśli emerytura zacznie znów wpływać, to powinno mu się udać wynająć mieszkanie w mieście.
Jeśli ktoś chce pomóc Gerryemu mogę przekazać kontakt: tomasz.czukiewski@gmail.com