Chyba mało kogo zgnojono w wolnej Polsce tak, jak Józefa Oleksego. I chyba nikomu nie oddawano potem czci tak, jak jemu. I nikogo nie przepraszano tak jak jego. Oczywiście, jak to u nas, po śmierci.
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
W 1995 roku, gdy Oleksego oskarżono o zdradę stanu, o zdradę Polski, nie było mnie w kraju. Nawet z perspektywy waszyngtońskiej jednak, z której Polski na ogół w ogóle nie widać, sprawa wyglądała na niezwykle poważną. Premier RP, postkomunista, oskarżony o to, że jest ruskim agentem.
A chwilę wcześniej prezydentem RP został inny postkomunista. Czy taki kraj można przyjąć do NATO, a przecież właśnie o to toczyła się wtedy gra? Ludzie z administracji Clintona doskonale wiedzieli, że wszyscy przeciwnicy przyjęcia Polski do NATO dostali właśnie bardzo mocne argumenty.
Jako się rzekło. Nie było mnie wtedy w Polsce. Nie było mnie na sali sejmowej. Nie oglądałem nawet tamtych zdarzeń w telewizji. Nie byłem więc w stanie ocenić nie tylko wiarygodności zarzutów, ale także nastroju w kraju i tego, co się wtedy działo z Oleksym i wokół Oleksego.
Po latach, choć bardzo się starał, widać było, że cała ta historia, jeśli nawet nie złamała mu kręgosłupa, to absolutnie nim wstrząsnęła. I nawet nie wiadomo, co było dla niego gorsze? Publicznie zadany cios? Przerażająca myśl, że Polacy uważają go za zdrajcę? Konieczność wytłumaczenia dzieciom, że ojciec nie jest świnią? Pewnie wszystko razem.
Kilka lat temu byłem w czasie forum w Krynicy na imieninach wspólnego znajomego. Siedziałem obok Oleksego, kilka metrów dalej siedział Aleksander Kwaśniewski. Panowie wbijali sobie szpile, ale wszystko było w dobrym tonie. To nie były kopniaki, ale wyrafinowane złośliwostki. Oleksy był w dobrej formie, alkoholu było sporo, więc nastrój wszystkim dopisywał. Ale nie był to ten Oleksy, którego z początku lat 90-tych pamiętałem z Sejmu. Coś w nim po drodze pękło. Miał, nawet w uśmiechniętych oczach, jakiś smutek.
Wiem, że niedługo przed śmiercią odwiedził go z prezentem i z dobrym słowem, wysłannik Lecha Wałęsy. Przyniósł także przeprosiny i prośbę o spotkanie. Nie doszło do niego, ale - jak słyszę - było to dla Józefa Oleksego bardzo ważne.
Późno przyszło to "przepraszam". Dziś o tamtym dramacie Oleksego mówiło nad jego trumną wiele znamienitych osób. Dzieci byłego premiera musiały te słowa przyjmować z ulgą. Szkoda, że musiały na nie czekać prawie 20 lat. Prawie 20-tu lat było trzeba, by usłyszały, wraz z całą Polską, że ojciec nie był świnią i zdrajcą, ale mądrym, dobrym i uczciwym człowiekiem.
Oleksy, w sensie pamięci o nim, miał więc jakieś szczęście. Mimo wszystko. Bo pluje się o nas na żywych, ale nawet zmarłych nie zawsze się przeprasza za zniewagi, kłamstwa, oszczerstwa i insynuacje.
Warto teraz pomyśleć o Józefie Oleksym. Ale też o tych, którzy opluci za życia, szczęścia nie mieli nawet po śmierci. O tych, którzy opluwani są także teraz. I o tych, którzy opluwani będą jutro i pojutrze, bo wszystko na świecie się zmienia, ale są rzeczy, które w Polsce nie zmienią się nigdy.