Brukselka i burak powinny być w Polsce pewnej równowadze. "Utwór", a właściwie "twór" "Koko- Euro - Spoko", czy jakoś tak, zdecydowanie ją narusza. Można nie przepadać za brukselką, ale żeby od razu walić z gwinta hektolitry soku z buraków?
Kocham politykę, sport i muzykę poważną, ale przez szacunek dla Was, o tej ostatniej pisać nie będę
Mamy w Polsce ostrą rywalizację dwóch ambitnych projektów wychowawczych, które – choć odmienne - mają to samo źródło. Niezadowolenie z Polaków. Jeden z projektów, prawicowo-konserwatywny, wynika z niezadowolenia z niedostatecznego upatriotycznienia Polaków. Ludność tubylcza wykazuje za małe przywiązanie do wartości narodowo-katolickich. Ludność ta albo nie głosuje, albo głosuje niesłusznie. Nie rozumie, że w Smoleńsku był zamach, że tylko PiS gwarantuje niepodległość Polski, że tylko ojciec Rydzyk na multipleksie gwarantuje wolność mediów. Lekarstwem na to jest projekt wychowawczy przewidujący patriotyczną reedukację narodu w duchu świetlanej perspektywy IV RP, przy dźwiękach Roty koniecznie ze słowami „ojczyznę wolną racz nam wrócić panie”. Polak ma być odpowiedzialny i poważny, a jak już koniecznie musi się śmiać, to z dowcipów panów Pietrzaka i Wolskiego.
Mamy jednak i drugi projekt wychowawczy – liberalno-lewicowy-politpoprawny. Wymaga on od przeciętnego obywatela pewnej korekty poglądów – poparcia parytetów, związków partnerskich, in vitro czy legalizacji marihuany. Tak na początek.
Nie ukrywam, że bliski jest mi model drugi, a pierwszy odrzucam całkowicie. Poparcie dla modelu nie jest jednak tożsame z poparciem dla dość nachalnego projektu wychowawczego. Nie powinno dziwić, że miliony Polaków mają problem z jednym albo z drugim projektem, a bardzo wielu ma problem z oboma. Dlaczego? Bo obu towarzyszy szantaż moralny.
W pierwszym – jesteś dobrym patriotą, jeśli wierzysz w to i to oraz popierasz tego i tego, złym patriotą przestaniesz być, jeśli zweryfikujesz swą moralno-polityczną postawę. W drugim – jesteś porządnym Europejczykiem i postępowym Polakiem, jeśli wierzysz w to i to plus popierasz tych, a nie tamtych, lecz jeśli tylko zweryfikujesz swą moralno-polityczną postawę, dostaniesz legitymację członkowską partii postępu.
Kilka dni temu publicysta „Rzeczpospolitej” zadał dramatyczne pytanie - „Kto się boi patriotyzmu?”. Samo pytanie jest dość bezczelne. Zakłada, że są tacy, którzy patriotyzmu się boją, a polskość chcieliby rozcieńczyć w jakiejś niedookreślonej europejskości. No ale dowiedzmy się, kto się tego patriotyzmu boi?
Odpowiedź brzmi mniej więcej tak: boją się go przedstawiciele salonu, którym patriotyzm pachnie odpustem, wiochą, tandetą, prowincją, parafiańszczyzną, wąsami, nadwagą, klerykalizmem, prowincjonalizmem. Podane przez publicystę przykłady nie świadczą jednak o tym, że ktokolwiek boi się patriotyzmu. Świadczą wyłącznie o tym, że przedstawiciele „salonu” boją się pseudopatriotycznego szantażu.
Jak on działa? Oto w zeszłym roku w polsatowskim programie „Must be the music” występuje młodzieniec z Sanoka. Występuje z patriotycznym entuzjazmem. I zadaje w swej piosence pytanie równie ważkie jak to, które zadał publicysta „Rzeczpospolitej” - „co cię tu trzyma, czy rodzina, czy dziewczyna?”. Odpowiedzi? „Może to szczególny kolor nieba”, może „ten pszeniczny zapach chleba”, może „pochylone strzechy chat”. Tekst jest grafomański koszmarnie, chłopina zawodzi straszliwie. Jurorzy Polsatu przewracają oczami, no jest kłopot, fałszujący patriotyzm, zawodzącego patriotę wyrzucają z konkursu, na prawicowych portalach rozpętuje się parodniowe internetowe piekło.
Dla prawicowego publicysty wszystko jest jasne. Jury wyrzuciło z programu patriotę. Okazuje się, że wycie i brak słuchu oraz głosu nabierają jakichś walorów tylko dlatego, że mają charakter patriotyczny. Oczywiście - grafomania też nie staje się literaturą tylko dlatego, że jest nachalnie postępowa i europejska. Jest jednak tak, że wielu z tych, którzy alergicznie reagują na wszelkie przejawy pseudopatriotycznego emocjonalnego szantażu, funduje swym adwersarzom szantaż emocjonalny w wersji postępowo-europejskiej. I odwrotnie.
Słowo „patriotyzm” dla wielu z nas stało się synonimem emocjonalnego terroryzmu, bo szachują nas nim ludzie, z którymi nie chcemy mieć nic wspólnego, egzaltowani rycerze Czarnej Madonny i czarnej sotni. Słowo „europejczyk” dla wielu z nas stało się synonimem emocjonalnego szantażu, bo kochając ideę Polski w Europie, nie jesteśmy w stanie ścierpieć natrętnego dydaktyzmu, który często nakazuje nam, jak mamy rodzić, biegać, uczyć się, w co wierzyć, a w co nie wierzyć.
Dorosła polskość, dojrzały patriotyzm, wymagają dziś odporności na te dwie opowieści z elementarzy patriotyzmu dla patriotycznych zuchów i europejskości dla dziatwy. Generalnie byłoby więc dobrze, gdybyśmy wzajemnie powściągnęli swój protekcjonalny stosunek do „tamtych”, byśmy poskromili w sobie dydaktyczne zapędy i wychowawcze pokusy.
Jasne, nie będzie to proste. Jak powiedział Camus – „przychodzi czas, gdy ludzie dorośleją i są gotowi brać innych takimi jakimi są – to królestwo niebieskie”.